Superman i Lois już chyba pewnego pułapu jakości nie przeskoczy, ale chociaż mieliśmy w dwóch ostatnich odcinkach sporą dawkę emocjonalnych scen z udziałem bohaterów.
Przynajmniej na jakiś czas powróciły w sporym natężeniu elementy, które najlepiej oglądało mi się w pierwszym sezonie Superman i Lois, jak chociażby rozwiązywanie problemów poprzez rozmowę. Bardzo udanie - zwłaszcza w szóstym odcinku - położono nacisk na relacje rodzinne. Bracia Jonathan i Jordan, siostry Lois i Lucy, przyszywani bracia Clark i Tal-Ro, a także małżeństwo Cushingów - wszystkie te pary wchodziły ze sobą w konfrontację i było to w większości przypadków ciekawie napisane. Z zainteresowaniem śledziłem szósty odcinek, chyba jeden z lepszych w tym sezonie.
Wreszcie też rozszerzono historię Bizarro, czego wcześniej brakowało, i ubolewam nad tym, jak prędko postanowiono zakończyć wątek, który ledwie zdążył nabrać rumieńców. Z pewnością odejście na jakiś czas od sekty Ally Aston pozwoliło innym postaciom rozwinąć skrzydła - dotyczy to chociażby Andersona, który do tej pory był totalnie nijaki, a siódmy odcinek dał nam okazję zobaczyć go od nieco innej strony. Nie jest bowiem typowym złym wojskowym, a jednak dość dosłownie rozumie stwierdzenie "cel uświęca środki". Nie jest to tak prosta postać, jak mogło się wydawać po pierwszych odcinkach.
Przy każdej recenzji pastwię się nad wątkiem Cushingów i nie inaczej jest tutaj - kryzys małżeński nie wnosi nic do głównej fabuły i zwyczajnie jest nudny. Sarah także nie ma za bardzo nic do roboty i już widzimy chęć scenarzystów, aby namieszać w jej relacji z Jordanem. Jej rozmowa z przyjaciółką też była raczej wypchaniem czasu i przynajmniej na razie do niczego nie zaprowadziła. Cushingowie w tym momencie powinni być w tle, ale dobrze, że mamy scenę rozmowy Lany z Clarkiem, który był gotów siedzieć w jej towarzystwie do momentu, aż poprawi się jej humor. To są drobne rzeczy, które tworzą postać Supermana, gotowego do poświęceń nawet w tak błahych sprawach.
Fabuła dwóch odcinków całe szczęście skoncentrowana jest na postaciach i dzięki temu mamy znacznie lepsze dwa tygodnie z Supermanem i Lois, ale nie wszystko niestety uległo poprawie. Wałkowany motyw z X-K do wzmacniania ludzi jest powtarzalny, a także prowadzi do kolejnych konfrontacji Supermana z osobami o podobnej sile do niego. Przez to starcia są mało kreatywne i wywołują nie ekscytację, a obojętność. W Superman i Lois widzieliśmy setki razy, jak Człowiek ze stali walczy ze swoim lustrzanym odbiciem, kilka razy nawet dosłownie.
Superman zostaje pojmany za niewinność, co jest dość absurdalne i nawet sama Lois w jednej ze scen wypowiada zdanie, że to przecież ..."Superman, do cholery!", więc cały zamysł jest lekko naciągany, ale daje nam ciekawą dynamikę między nim i Tal-Ro. Jego poświęcenie się dla przyszywanego brata też było wątpliwe jako próba odkupienia win, ale chociaż coś się działo. Zdecydowanie na plus w siódmym odcinku zaliczam zakończenie przez Jonathana przygody z supernarkotykami. Jego reakcja wskazuje na to, że wróci prawdopodobnie na dobre tory. Od początku jest moją ulubioną postacią w tym serialu i zasługuje na zdecydowanie ciekawsze wątki.
Superman i Lois wyższych not już chyba w tym sezonie nie doświadczy, ale to były dwa naprawdę lepsze epizody. Na plus zaliczam wymiany zdań, relacje między postaciami i przede wszystkim popychanie akcji do przodu. Nie czekano z wyjaśnianiem pewnych rzeczy, które już dawno powinny stać się jasne.