Superman: Red Son to animacja oparta na legendarnym już komiksie Czerwony Syn autorstwa Marka Millara. Jak wypada nowa produkcja ze stajni DC? Sprawdzamy w naszej recenzji.
Superman: Red Son to animowana adaptacja kultowego komiksu
Marka Millara z 2003 roku, wydanego w Polsce pod tytułem
Superman. Czerwony syn i będącego częścią cyklu Elseworlds - opowieści dziejących się w odbiegającym od kanonu i normy świecie DC. Studio Warner Bros. Animation ma na koncie już produkcji tego typu, chociażby
Batman: Gotham by Gaslight czy
Liga Sprawiedliwości: Bogowie i potwory. Reżyser obu z nich,
Sam Liu, który od roku 2017 odpowiada za wszystkie filmy animowane wychodzące pod banderą DC, tym razem bierze na warsztat jeden z najciekawszych i najbardziej oryginalnych komiksów z Supermanem w roli głównej, jaki kiedykolwiek napisano. Czy staje na wysokości zadania i oddaje adaptowanemu materiałowi sprawiedliwość?
W
Superman: Red Son poznajemy alternatywną historię genezy Człowieka ze Stali, w której jego lecąca ze zniszczonej planety Krypton rakieta nie rozbija się w Kansas, tylko na terenie Związku Radzieckiego u schyłku lat 30. Wychowany w twardych realiach złotej ery sowieckiego socjalizmu Kal-El (nazywany w filmie Somishka) w wieku 12 lat odkrywa w sobie nadnaturalne zdolności i postanawia oddać je państwu, stając się symbolem narodowym i pierwszym światowym superherosem. Z emblematem sierpa i młota na klatce piersiowej jest narzędziem propagandy w rękach Stalina i zmienia oblicze zimnej wojny pomiędzy USA a ZSRR. Superman nie postrzega siebie jako bohatera, jest trybem w maszynie, wiernym sługą państwa, działającym dla dobra ogółu. Jego żelazny jak dotąd światopogląd i idealizm zostaje jednak poddany próbie, gdy ratując Metropolis przed spadającym na miasto radzieckim satelitą, poznaje Lois Lane, która przekazuje mu folder z informacjami na temat łagrów i obozów karnych w jego kraju. Wizyta bohatera w jednym z nich zmienia kompletnie trajektorię jego działań i postrzegania rzeczywistości; oszukany i zdradzony przez Stalina, którego heros miał za wzór cnót, sam staje na czele państwa, by z teoretycznie szlachetnych pobudek, wraz z upływem lat, coraz bardziej zmieniać się w tyrana i dyktatora, wprowadzającego siłą pokój na Ziemi. W tym samym czasie wynajęty przez CIA Lex Luthor jak zawsze spiskuje i prowadzi własną grę mającą na celu powstrzymanie Supermana. Poznajemy też alternatywne wersje innych bohaterów wchodzących normalnie w skład Ligi Sprawiedliwości. Wonder Woman jest idealistką wpatrzoną w Człowieka ze Stali i jego partnerką w wyzwoleniu świata od ucisku, Batman zaś anarchistą, wysadzającym w powietrze budynki i nawołującym do rewolucji i obalenia rządów Człowieka Jutra. Hal Jordan pracuje dla armii amerykańskiej, a Brainiac pomaga Supermanowi w jego tyranicznej ekspansji; konfrontacja wszystkich tych postaci, prędzej czy później, jest oczywiście nieunikniona.
Superman: Red Son zachowuje ducha i główny trzon komiksowego oryginału, popełniając niestety grzech mocnego spłycenia bardzo wielu wątków i okrojenia materiału źródłowego z treści; w animacji są nieobecne niektóre kluczowe dla opowieści postaci, a cała intryga zostaje opowiedziana skrótowo i zbyt szybko. W efekcie to, co tak silnie wybrzmiewa w powieści graficznej, w animacji nie niesie ładunku emocjonalnego o tej samej mocy. Owszem, wiele scen jest wprost przeniesionych z kart komiksu, ale są one niczym streszczenie najważniejszych punktów fabularnych, poprzeplatane obowiązkowymi scenami akcji. Całość ogląda się dobrze, ale chyba każdy znający pierwowzór Marka Millara dostrzeże zmarnowany potencjał animacji, podobnie jak miało to miejsce w przypadku poprzedniego filmu DC,
Batman: Hush – godzina i dwadzieścia minut to było zdecydowanie za mało na porządne zaadaptowanie 12-zeszytowego komiksu. To samo tyczy się
Superman: Red Son, bo choć sama historia ma tylko trzy części, każda strona upchana jest po brzegi treścią i dialogami, które niestety poszły pod nóż. Autor scenariusza
J.M. DeMatteis stanął rzecz jasna na wysokości zadania i zadbał o dobre dialogi, ale ma się wrażenie, że film mógł być lepszy i dłuższy, jak dwuczęściowy
Batman DCU: Mroczny Rycerz – Powrót, którego struktura pozwalała na opowiedzenie historii ze wszystkimi jej niuansami i tworzyła odpowiedni balans pomiędzy dialogami a scenami akcji, czego w
Superman: Red Son trochę brakuje.
Jak wspominałem na początku, Sam Liu odpowiada za reżyserię ostatnich dziewięciu animacji DC, jest więc na tym stołku weteranem, co ma swoje wady i zalety. Pod kątem stylu animacji i jakości kreski dostajemy więc to samo co wcześniej, bez żadnych zmian, ewolucji ani rewolucji. Dla jednych to plus, bo uniwersum jest dzięki temu zunifikowane, dla mnie to minus, bo twórcy studia WB Animation nadal stoją w miejscu, a krytyka płynąca ze środowiska komiksowego po premierze
Batman: Hush, ewidentnie odbiła się od nich jak groch od ściany. Mimika twarzy wciąż jest minimalna, ruch często toporny, a prostota czasem myli się rysownikom z prostactwem. Dobrze wypadają za to niektóre sceny walk, czerpiące inspiracje z
Dragon Balla, kiedy toczący ze sobą bój herosi niszczą otaczające ich budynki i skały, latając w powietrzu i wbijając się nawzajem w ziemię. Wszystko to sprawia radość, ale pozostawia też spory niedosyt.
Warstwa dźwiękowa jest kontrowersyjna, ponieważ mamy do czynienia z zabiegiem, który nie każdemu przypadnie do gustu. Zazwyczaj bezbłędna praca aktorów podkładających głos tym razem została zniweczona kuriozalną decyzją o ciągłym stosowaniu sztucznego, rosyjskiego akcentu. Decyzję tę można zrozumieć, a jej cel był oczywisty – odróżnić głosy Amerykanów od Rosjan, tyle że warunkiem powodzenia takiego zabiegu jest umiejętność każdego aktora w imitowaniu obcego akcentu, a to zadanie niestety przerasta część obsady, w tym jego głównego bohatera. Podkładający głos Supermanowi
Jason Isaacs brzmi momentami kuriozalnie, jakby parodiował rosyjski akcent w skeczu rodem z
Saturday Night Live lub kreskówki z lat 80. Nie lepiej jest w przypadku Batmana i innych postaci pobocznych z ZSRR, zaś dobrą pracą dubbingową wykazali się aktorzy tacy jak
Diedrich Bader,
Amy Acker i
Vanessa Marshall, którzy mówią z własnym akcentem. Nie potrafię zrozumieć tej kreatywnej decyzji w sytuacji, gdy tak wielu rosyjskich, ukraińskich czy nawet polskich aktorów odegrałoby rolę Supermana mówiącego po angielsku z ciężkim akcentem znacznie lepiej i bardziej wiarygodnie. Na szczęście są też i plusy dźwiękowej części
Superman: Red Son, bo tym razem ścieżka muzyczna jest znacznie ciekawsza niż w poprzednich animacjach DC, szczególnie utwór wybrzmiewający podczas napisów początkowych, kojarzący się z podniosłą rosyjską operą.
Gdyby
Superman: Red Son miał premierę kilkanaście lat temu, na pewno potraktowałbym go bardziej ulgowo. Byłbym łagodniejszy też, gdybym nie znał jego papierowego pierwowzoru, ale w obliczu innych, współczesnych seriali i filmów animowanych, wymagam od studia WB Animation więcej, tym bardziej, że przed laty udowodnili, że potrafią naprawdę dobrze adaptować klasykę komiksu.
Superman: Red Son to wciąż film naprawdę niezły, który mogę śmiało polecić każdemu fanowi DC i miłośnikom ich animacji, ale nie mogę przymknąć oka na potencjał, jaki niósł on ze sobą i to, że zamiast niezłym, mógł być wybitnym.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h