To już trzecia część przygód Zahreda, nieśmiertelnego wojownika, od wiek wieków powstającego z martwych, pobłogosławionego (lub przeklętego) przez pradawnych bogów, których już nikt nie pamięta. Zapewne musiał im zajść za skórę, tak jak potrafi to zrobić kolejnym władcom i królestwom, które przez stulecia miały pecha znaleźć się na jego drodze. Bowiem Zahred potrafi zmanipulować wszystkich, a jego (prawie) jedyną radością życia jest napawanie się zamętem wojny, najlepiej domowej i ogólnie rzecz biorąc – chaosem, zniszczeniem i śmiercią. Niekoniecznie swoją, bowiem ma pewność, że za każdym razem powstanie z martwych. A jeśli owo „zmartwychwstanie” przeciągnie się w czasie? Co, gdy doczesne szczątki Zahreda trafią w niegościnne rejony, w leśne ostępy pośród mokradeł, gdzie usłużne robactwo nie będzie miało szans na pełną odbudowę ciała? I co się z nim stanie, gdy odnajdzie go nie kto inny, a młodziutki chłopak, który będzie uważał go za boga? Dodajmy, boga domagającego się ofiar i w pewien przedziwny sposób od niego uzależnionego? Można by rzec, że Świątynia na bagnach, pierwsza część trylogii Bramy ze złota, snuje przypowieść o powstaniu nowej religii, o zależności człowieka od boga i odwrotnie, ale tak naprawdę to historia o podświadomym dążeniu do władzy za wszelką cenę, usprawiedliwianiu popełnianych nikczemności wyższym celem, zaślepieniu i korupcji, która po cichutku zastępuje idealizm, o ile ten w ogóle wcześniej istniał. Z czasem i z tokiem opowieści zaczyna nam być żal Zahreda, którego do tej pory, po przeczytaniu poprzednich dwóch powieści o jego wyczynach (Spiżowy gniew i Bogowie pustyni),  uważaliśmy za zło wcielone. Poczynamy kibicować jemu, a nie zniewalającemu go kapłanowi, tym bardziej, że w grze pojawia się również nietuzinkowa kobieta w typie Meridy Walecznej, zafascynowana „nie do końca umarłym”, a jednocześnie,  jak na swoje czasy, wielce wyzwolona.
Źródło: Fabryka Słów
Co do czasów, czytając Świątynię na bagnach, mamy nieodparte wrażenie, że przenieśliśmy się do osady łużyckiej z Biskupina, opisanej z niebywałym wdziękiem i smaczkami, zarówno pod względem „topograficznym”, jak o „socjologicznym”. Zofia Kossak-Szczucka ze swoim Grodem nad jeziorem może się tych lakonicznych, ale obrazowych opisach schować. W ogóle, nie ujmując researchowi związanemu z poprzednimi powieściami, ze szczególnym uwzględnieniem wcześniejszych przygód Zahreda, mam wrażenie, że gdyby Michał Gołkowski postanowił opowiedzieć nam książkę telefoniczną, także czytalibyśmy jego opisy z zapartym tchem - pod jego ręką prawdopodobnie każdy telefon w rejestrze zyskałby niezwykłą osobowość. Oto prawdziwy talent, niezanikający również przy dialogach, choreografii walk czy rysie psychologicznym postaci. W Świątyni na bagnach zagłębienie się w klimat ociekających wilgocią mokradeł i pradawnych, ciągnących się okiem sięgnąć borów szumiących, sprawia niesamowitą frajdę, mimo jednoczesnego zetknięcia z pokrętnymi ludzkimi knowaniami i ideami. O dziwo, nietypowo jak w przypadku prozy tego autora, pojawia się także prawdziwie interesująca kobieta oraz promyczek nadziei, choć jedno i drugie może ulec zatracie w dwóch kolejnych częściach historii Zahreda w krainie Słowian (i Wikingów?) czyli dalszym ciągu Bram ze złota, na które z niecierpliwością czekamy. Osobne uznanie należy się czarno-białym grafikom Vladimira Nenova, znakomicie uzupełniającym tekst i pięknie wpisującym się w klimat powieści.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj