Szadź to nowy serial kryminalny TVN-u z Maciejem Stuhrem w roli seryjnego mordercy. Popularny i lubiany aktor portretuje inną niż zazwyczaj postać. Czy jest mu do twarzy z tym bohaterem?
Powieść Igora Brejdyganta pod tytułem Szadź jest klasycznym kryminałem, w którym stróże prawa znajdują się na tropie groźnego zabójcy. Odcinkowa adaptacja książki zmierza tą samą drogą, co więcej wpisuje się w TVN-owską konwencję. Mamy tu więc stylistykę znamienną dla tej stacji ze wszystkimi jej wadami i zaletami. Całość zrealizowano dość dobrze jak na polskie warunki – oprawa audiowizualna mile łechta oko. Aktorzy wykonują świetną pracę, choć tym razem na drugim planie zabrakło nieco fajerwerków. Gorzej jest na płaszczyźnie treści, ponieważ znów pozwolono sobie na schematyczność i fabularne uproszczenia, gdzie się tylko da. Wynikiem tego Szadź nie jest tak mocnym serialem, jakim mógłby być. To produkcja skierowana bardziej do szerokiej widowni niż do fanów krwistych kryminałów. Niemniej Szadź w pewnym aspekcie wyróżnia się na tle innych tego typu seriali. W żadnym z nich antagonista i zwyrodnialec nie był głównym bohaterem opowieści.
Punkt wyjścia serialu jest bardzo klasyczny. Na obrzeżach Opola, w lesie, zostaje znalezione ciało brutalnie zamordowanej nastolatki. Policja rozpoczyna śledztwo, a sprawę prowadzi bezkompromisowa komisarz Agnieszka Polkowska. Bohaterka zmagająca się z problemami osobistymi trafia na trop zabójcy, ten jednak okazuje się niezwykle sprytny i przebiegły. Zabawa w kotka i myszkę trwa w najlepsze. Psychopata wciąż znajduje się krok przed policjantką i zastawia sidła na kolejną ofiarę.
Mniej klasycznie się robi, gdy dane nam jest śledzić wydarzenia z perspektywy mordercy. Seryjny zabójca jest równoprawnym głównym bohaterem opowieści i dostaje tyle czasu ekranowego co policyjna protagonistka. Twórcy idą tutaj więc nieco inną drogą. Domeną serialu nie jest tajemnica, którą trzeba rozszyfrować. Wiemy, kto jest mordercą. Zagadki pojawiają się na płaszczyźnie motywacji, ale i one grają tutaj drugorzędną rolę. Siłą napędową serialu jest magnetyczna osobowość psychopaty oraz jego traumatyczna przeszłość, którą poznajemy w retrospekcjach. Twórcy dobrze wiedzą, jaką moc ma antagonista, dlatego też stawiają wszystko na jego kartę. Piotr Wolnicki (bo tak nazywa się morderca) jest interesujący zarówno na poziomie charakterologicznym, jak i rodzinnym czy zawodowym. Postać przypomina momentami nieco Trójkowego zabójcę z Dextera. Na co dzień stateczny mąż i ojciec oraz szanowany człowiek pracy. Pod osłoną nocy – opętany szaleństwem zabójca.
Twórcy ochoczo eksplorują ten dysonans i wychodzi im to całkiem dobrze. Wolnicki jest tu bezapelacyjnie najważniejszy, także nic dziwnego, że do roli zaangażowano jednego z najpopularniejszych polskich aktorów. Jak Maciej Stuhr radzi sobie z taką rolą? Aktor rozumie graną przez siebie postać i umiejętnie oddaje kontrasty w jego postawie życiowej. Widać, że artysta chętnie zagłębiłby się bardziej w psychotyczną osobowość mordercy, jednak scenarzyści nie bawią się w psychoanalizę i dość łopatologicznie podchodzą do tematu. Twórcy dbają, żeby widz miał jasność co do ekranowych wydarzeń. Nikt tu nie zostawia miejsca oglądającym na samodzielną interpretację. Wynikiem tego łatwo przewidzieć kolejne kroki zarówno mordercy, jak i policjantki. Co więcej, w pewnym momencie działania Wolnickiego są tak mało finezyjne, że widz zadaje sobie pytanie, czemu właściwie nikt go jeszcze nie złapał.
Intryga jest więc grubymi nićmi szyta, przez co charyzma postaci granej przez Stuhra nieco się rozrzedza. Można odnieść wrażenie, że stawiając wszystko na jedną kartę, twórcy zapomnieli, że kluczem do dobrej kryminalnej opowieści jest nieprzewidywalność i zaskakiwanie odbiorcy. Pod tym względem ponad przeciętność nie wzbija się również policyjna protagonistka, Agnieszka Polkowska (Aleksandra Popławska), z którą związany jest dość wyświechtany motyw obyczajowy. Zastanawia też rozwiązanie fabularne polegające na ujawnieniu w połowie serialu koneksji pomiędzy bohaterką a jej przeciwnikiem. Twórcy nie czekali do finału, żeby wyjaśnić wielką zagadkę. Taki kierunek intryguje, bo nieco łamie gatunkowy schemat. Z drugiej strony jednak pojawia się pytanie, czy przez tego typu zagrywki serial nie „wyprztyka się” ze wszystkich sekretów i zagadek budujących napięcie oraz wywołujących emocje.
Szadź na pewno warto obejrzeć dla „innej” roli Macieja Stuhra, który dwoi się i troi, żeby stworzyć nieszablonową kreację. Na płaszczyźnie fabularnej mamy tutaj jednak do czynienia z klasycznym kryminałem, który na tym etapie opowieści nie zaskakuje nas niczym. TVN znów wpada w koleiny powtarzalności, ale wygląda na to, że to opłacalna droga. Po co ryzykować i stawiać na nowe, jeśli sprawdzone motywy gwarantują sukces komercyjny?