Jeremi ma niby poważne problemy natury emocjonalnej, ale czasem odnoszę wrażenie, że scenarzyści popadają w skrajność. Zaburzenia a brak rozumu, kultury i rozsądku to dwie różne sprawy. We wspólnych scenach z matką nie widzę nastolatka z problemami, ale skończonego idiotę, który miał za dobrze w życiu i mu się w głowie poprzewracało. Te momenty mogą motywować do trochę radykalnego wniosku, że Jeremi nie potrzebuje terapii, ale porządnego łomotu, bo tutaj widzimy oznakę agresywnego chamstwa i patologii, a nie zaburzeń emocjonalnych.
Jednocześnie jestem świadom, że współczesne nastolatki właśnie w taki sposób odnoszą się do rodziców. Prawdopodobnie to oznaka naszych czasów, a poprzez wprowadzenie pewnego rodzaju skrajności scenarzyści chcą dokonać komentarza społecznego. Dzięki rozmowie Andrzeja z Jeremim poznajemy przyczyny zachowań, z którymi mogą identyfikować się rówieśnicy chłopaka oraz matki mające podobne problemy ze swoimi dziećmi. Koniec wspólnej rozmowy z rodzicielką jest punktem kulminacyjnym terapii. Andrzej przez cały czas kipiał gniewem - to daje się odczuć na obliczu bohatera. Gdy ostro tłumaczy mu zachowania, które każdy z nas widzi gołym okiem, i doprowadza do ultimatum, Jeremi zmienia postępowanie.
Wydaje się, że ta terapia będzie przełomowa, bo sam Jeremi popadł tutaj w prawdziwą skrajność, w debilny sposób obrażając i wyśmiewając matkę. Do tego wyjawia prawdę Andrzejowi o biologicznych rodzicach. Daje się to odczuć szczególnie podczas końcowej sceny, gdy dostaje dowód na to, że matce zależy - nie poszła sobie do domu, tylko czekała na niego za drzwiami. Spojrzenie młodzieńca mówi wszystko.
Terapia Jeremiego jest irytująca, bardzo emocjonalna i wymaga od widza cierpliwości, ale z uwagi na zbyt skrajne zachowanie chłopaka trudno mi ocenić ją pozytywnie. Może zmieni się to, gdy Andrzej zacznie osiągać większe sukcesy, a rozmowa z Jeremim nie będzie tak banalna.