Fabularnie trzeci sezon Homeland rozwija się bardzo powoli, ledwie zawiązując wątki, które mają być kontynuowane w jego dalszej części. Tempo akcji praktycznie nie istnieje, a odcinek "Uh... Oo... Aw..." w całości zbudowany został na emocjach. Jestem pewna, że część widzów będzie narzekać - bo prawdą jest, że produkcja Showtime przyzwyczaiła nas do zaskakujących wydarzeń i ciągłego napięcia, kiedy to blady strach padał na bohaterów, uwięzionych często w sytuacjach bez wyjścia. Ten epizod postawił jednak na zgłębianie psychiki postaci i to stanowi o jego sile. Z kolei wszyscy ci, którzy tęsknią za politycznymi spiskami i brawurowymi akcjami CIA, muszą po prostu uzbroić się w cierpliwość. Na pewno się nie zawiodą, a w odpowiednim czasie serial zaspokoi ich oczekiwania.
Po "Uh... Oo... Aw..." wszyscy już wiemy, za który epizod Clarie Danes dostanie Emmy w przyszłym roku (albo przynajmniej powinna je dostać). W trakcie dwóch sezonów Homeland Clarie robiła już rzeczy niewiarygodne i aktorsko stojące na niewyobrażalnie wysokim poziomie. Wydawało się, że postawiła sobie poprzeczkę nie do przeskoczenia, ale nie - znów przeszła samą siebie, pokazując, że można jeszcze lepiej, jeszcze więcej, jeszcze bardziej. Każdą emocję zagrała całym ciałem, oddając się poszczególnym scenom oraz kwestiom kompletnie i całkowicie. Chaos, który jest integralną częścią Carrie Mathison, wybrzmiał tak donośnie, jak jeszcze nigdy wcześniej, czyniąc jej postać jeszcze bardziej skomplikowaną i złożoną. Nic nie jest oczywiste, jeśli chodzi o Carrie, a Danes pokazuje to tak wspaniale, że brakuje słów. Nigdy za to nie brakuje ich scenarzystom; kwestia "I'm fucking zen!" ma szansę stać się jedną z kultowych.
[video-browser playlist="634636" suggest=""]
Bezbronną, sponiewieraną i opuszczoną przez bliskich, którzy dla jej dobra odsyłają ją do szpitala psychiatrycznego, Carrie zestawiono z postawami Dany. Genialny zabieg, który dobitnie uświadamia różnice w postrzeganiu pomocy psychiatrycznej w odmiennych sytuacjach życiowych. Świat w Homeland nie jest czarno-biały; nie ma tu jednej właściwej postawy, jednej prawidłowej odpowiedzi na pytania o sposób funkcjonowania po traumie. Podczas gdy Carrie czuje się więziona i ze wszystkich sił walczy o wolność, Dana robi wszystko, by w swoim życiu na nowo ustanowić granice. Potrzebuje ich, by jej świat na nowo stał się w miarę logiczny; potrzebuje wykrzyczeć (w genialnie zagranym monologu!) matce w twarz: "To ojciec był psycholem!". Dana przewartościowuje swoje życie, znajdując normalność w ostatnim miejscu, w którym spodziewalibyśmy się ją znaleźć. Podczas gdy w poprzednim sezonach Dana była jedną z najbardziej irytujących bohaterek, tak teraz jest pozytywnym objawieniem, a duża w tym zasługa młodej Morgan Saylor. W najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczałam, że potrafi ona grać emocjami w tak fenomenalny sposób, autentycznie poruszając i przemawiając do świadomości widza.
W epizodzie "Uh... Oo... Aw..." innych bohaterów obserwujemy w kontekście Carrie i Dany, co także jest interesujące. Szokuje zachowanie Saula, który w obliczu presji i własnej traumy, na oczach widza zaczyna zmieniać się w kogoś, kogo trudno już poznać. Antagonistyczną postawię przyjmuje Quinn, który przeżywa swoje katharsis i jako jedyny zachowuje moralną integralność. Obaj bohaterowie płynnie zamienili się rolami, przy okazji pokazując, jak siła osobowości Carrie wpływa na jej otoczenie. Co ciekawe, na razie zupełnie nie odczuwa się braku Brody'ego. Choć sceny Clarie Danes i Damiana Lewisa zawsze były świetnie zagrane, okazuje się, że jego postać wcale nie jest kluczowa. Oczywiście Brody w serialu pojawi się prędzej czy później i zapewne wywróci dynamikę sezonu do góry nogami, ale w tym momencie wydaje się on być zupełnie zbędny. Scenarzyści skupili się na innych wątkach, pogłębiając je i wyciągając z nich wszystko co się da - i to się naprawdę sprawdza.
Świat w Homeland uległ całkowitej redefinicji. Zmieniły się zasady, zmienili się bohaterowie, zmieniły się priorytety; wszystkie furtki pozostały otwarte, więc serial może pójść w dowolnym kierunku. Ogląda się go z prawdziwym niepokojem i dokładnie tak powinno być. Gęsta atmosfera świata po 12/12 pochłania widza całkowicie, a brudne i ciężkie emocje, którymi twórcy atakują z ekranu, sprawiają, że niezwykle łatwo jest się poczuć uczestnikiem wydarzeń. To sztuka, której Homeland potrafi sprostać.