Mimo wszystko wątek trójkąta miłosnego nie jest tak źle ukazany, jak przewidywałem, choć mieszane uczucia pozostają, gdyż oświadczyny to scenarzyści z rękawa wyciągnęli. Od kilku odcinków widać, że związek Agnes z Victorem rozwija się z zawrotną prędkością, na czym cierpi wiarygodność ich relacji. To wszystko staje się naciągane i wymuszone, a przez to wrażenie nie jest najlepsze. Wątek ratuje LeClerc swoim podejściem do Agnes - da się odczuć jego delikatną zazdrość oraz spore przygnębienie.
Na tym tle cieszy zachowanie pani Mardle, która po rozmowie z Selfridge'em diametralnie zmienia się i zaczyna ożywać. Jej wykorzystywanie finansowego statusu dodaje bohaterce wigoru, zwłaszcza gdy zaczyna akceptować fakt, że w jej domu mieszka samotny młody mężczyzna, co z uwagi na okres, w którym osadzono akcję, jest kwestią dość kontrowersyjną. Szczególnie cieszy zadziwiona i lekko zazdrosna mina pana Grove'a, który prawdopodobnie zaczyna dostrzegać, co stracił.
Wątek konfliktu Harry'ego z lordem Loxleyem zaczyna nabierać rumieńców. W końcu Harry zdaje sobie sprawę, że jest to oszust, który nie zasługuje na żadne względy. Loxley straszliwie irytuje w każdej scenie, co naturalnie jest zabiegiem zamierzonym, więc kolejne etapy pacyfikowania go przez Harry'ego powinny zostać przyjęte z nieskrywaną przyjemnością.
Szpiegowska misja Selfridge'a to coś, co powinno solidnie rozruszać ten serial - coś kompletnie nowego, niespotykanego i szalenie intrygującego. Scenarzyści pobudzają ciekawość, więc pozostaje jedynie nadzieja, że zobaczymy sceny w Niemczech, gdzie Harry bawi się w agenta Jej Królewskiej Mości. W tym wątku zastanawia Delphine Day, której zachowanie przechodzi wyraźną metamorfozę. Można śmiało założyć, że kobieta ma wyraźny, ukryty cel, a jej zminimalizowanie kontaktów z Rose sugeruje, iż nie jest on do końca moralny.
Mr. Selfridge to serial dość przyjemny, który w drugim sezonie trzyma dobry, równy poziom. Kilka niedociągnięć nie psuje pozytywnego wrażenia.