Tajemnica Godziny Trzynastej jest trzecią cyklu młodzieżowego Anna Kańtoch o przygodach (czasem niechcianych) nastoletniej Niny i jej towarzyszy w walce z demonami, które wcale demonami nie są, na zlecenie aniołów niebędących aniołami (które również mają to i owo na sumieniu), a niekiedy działając w imieniu komunistów i czegoś w rodzaju tajnej Służby Bezpieczeństwa Polski powojennej. Czy to brzmi dziwnie? Tak. Czy czyta się dziwnie? Nie, czyta się rewelacyjnie, pozostając pod wrażeniem wyobraźni autorki, niesamowitych połączeń koncepcyjnych, jakie zastosowała, żywotności i żywości głównych bohaterów i realizmu baśniowego wyzierającego z każdej strony powieści. Młodzieżowa fantasy jako taka miewa się dobrze, a nawet bardzo dobrze, lecz zwykle bazuje na światach quasi-średniowiecznych bądź „współczesnych” z elementami nadprzyrodzonymi. Toteż kiedy po raz pierwszy zabierałam się do czytania pierwszej części cyklu, czyli Tajemnica diabelskiego kręgu, tło opowieści początkowo mocno zbiło mnie z pantałyku. Oto lata 50. ubiegłego wieku, w Polsce bywa ciężko i „komunistycznie” (zdecydowanie należy wystrzegać się SB), ludzie ukrywają tajemnicze „anioły”, a jeden z nich wybiera 13-letnią Ninę, by pojechała na wakacje do niewielkiego ośrodka w Markotach, gdzie spotka innych „wybranych”, którzy będą musieli zmierzyć się ze złem nie tylko politycznym, ale prawdziwie demonicznym, zyskując przy tym niezwykłe moce. Przedziwne połączenie wątków zadziałało rewelacyjnie, w czym dużą zasługę miała główna bohaterka, nastoletnia Nina i jej przemyślenia, bardzo prawdziwe, choć niebanalne.
Źródło: Uroboros
Przygody Niny nie zakończyły się na Tajemnicy diabelskiego kręgu, znajdując swój dalszy ciąg w Tajemnicy nawiedzonego lasu (w którym ludzie czasem okazywali się gorsi od „demonów”), jak i w ostatnio wydanej Tajemnicy godziny trzynastej, rozgrywającej się w malutkiej miejscowości Wilcze Doły w Bieszczadach, do których Nina wraz z kilkorgiem innych nastolatków udaje się na zimowe ferie, by uczuć się sztuk walki (i panowania nad własnymi mocami). Jednakże coś musiało pójść nie tak, jak zakładano, gdyż powieść zaczyna się w momencie, kiedy zmarznięta Nina budzi się wśród rozbitego szkła w opuszczonym pałacyku, a wokół niej nie ma żywego ducha. Ba, z początku wydaje się, że żywego ducha nie ma w całym, zasypanym śniegiem miasteczku. Rodzi się straszliwe pytanie, co się stało ze wszystkimi jego mieszkańcami, jak i towarzyszami Niny. I choć retrospekcje mieszają się z czasem teraźniejszym, niełatwo będzie rozwikłać zagadkę, gubiącą tropy jak ślady zasypane śniegiem.
Prócz godnego pochwały, „codziennego” realizmu, zacięcia „detektywistycznego”, odrobiny magii, szczypty wyobraźni i potoczystego, zróżnicowanego języka, cykl pióra Anny Kańtoch bywa słodko-gorzki, nie stroni od trudniejszych kwestii i nie zawsze wybiera szczęśliwe rozwiązania. Jego sednem są wyzwania, zagadki, pytania i odpowiedzi, nietuzinkowy klimat (oraz czasy opowieści) i bardzo dobrze skonstruowane postacie, nie tylko pierwszoplanowe, ale także te pozostające w tle. I chociaż to rzecz teoretycznie przeznaczona dla nastoletniego czytelnika, dorośli powinni sięgnąć po nią bez chwili wahania. Przy okazji doceniając dopracowaną formę edytorską wydawnictwa Uroboros, a przede wszystkim świetne, przykuwające uwagę ilustracje na okładkach wszystkich dotychczas wydanych części cyklu, stworzone przez Dominika Brońka. Osobiście jestem w tych grafikach zakochana, podobnie jak we wszystkich „tajemnicach” Anny Kańtoch.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj