Tajna Inwazja jest pierwszą produkcją MCU, o której można z całą szczerością powiedzieć: czegoś takiego w tym uniwersum jeszcze nie było. Dostajemy bowiem historię opowiadaną całkowicie na poważnie. Nie ma tutaj miejsca na humor czy wybijanie z rytmu gagami wyciągniętymi jak królik z kapelusza. Twórcy świadomie podchodzą do opowieści, mając cały czas z tyłu głowy, że jest to thriller szpiegowski, skierowany do dorosłych fanów filmowego Marvela. Dlatego też wszystko jest poważniejsze, mroczniejsze i troszkę z innym poziomem ukazywania przemocy (np. w jednym odcinku widzimy bezceremonialne tortury, zaczynające się od obcięcia palca). Po raz pierwszy w MCU można poczuć, że twórcy nie tylko szanują swoich odbiorców, ale też zdają sobie sprawę, że dorośli i oczekują od nich czegoś więcej. "Dojrzałość" – to chyba najlepsze słowo opisujące te dwa odcinki. Okazuje się, że historie MCU mogą być opowiadane na serio, bez popadania w pompatyczność czy przesadę. Podobny klimat panował w filmie Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz, ale wciąż skrywał on w sobie rozrywkowość typową dla MCU. Tajna inwazja wchodzi głębiej, poruszając się o wiele mocniej i pewniej w tym gatunku. Tajną inwazję najprościej opisać za pomocą porównania: serial ten jest dla MCU tym, czym produkcja Gwiezdne Wojny: Andor dla Star Wars. Mamy więc historię opowiadaną dojrzale, ambitnie i ciekawie – z chęcią pokazania filmowego uniwersum Marvela z kompletnie nowej strony i udowodnienia, że można tu opowiadać na poważnie i w stylu innym niż kinowe filmy. Niestety wielu fanów zwyczajnie się od tego odbije i wygłosi krytyczne komentarze typu: "ale nuda". Tempo jest wolne, a widowiskowej akcji praktycznie nie ma, bo jest to w pełni oparte na postaciach i ich zmaganiach, a także na napięciu i dialogach. Dobrze napisany scenariusz i świetne wykorzystanie obsady daje efekt zaskakujący, ale przed seansem trzeba sobie zadać pytanie: czy to jest serial dla mnie? Wszystko rozwija się tu powoli, dlatego produkcja wymaga od widza uwagi i cierpliwości. Nie atakuje nas non stop bodźcami, jak to robią filmy. Tutaj scen z efektami komputerowymi jest niewiele, bo priorytety są zupełnie inne. Dlatego właśnie Tajna inwazja dla osób oczekujących czegoś więcej może być odświeżająca i szalenie angażująca. Mnie wciągnęła momentalnie, bo dostałem świetny thriller szpiegowski. Tego właśnie oczekiwałem.
fot. Disney+
+18 więcej
Na pochwałę zasługują aktorzy, którzy dają z siebie naprawdę wiele. Ben Mendelsohn jako Talos lekko pogłębia psychikę swojego bohatera, a Samuel L. Jackson po raz pierwszy błyszczy w MCU pełnym blaskiem. Ich relację świetnie się ogląda na ekranie. W końcu powiedziano nam więcej o postaci Nicka Fury'ego. Zauważymy jego wady i problemy, które go trapią przez dotychczasowe wydarzenia. Poznajemy tego bohatera z kompletnie innej strony, a to samo w sobie staje się interesującym doświadczeniem. Okazuje się, że odczuwa on konsekwencje wszystkiego, co do tej pory miało miejsce, więc nie jest w najlepszej formie. Postać ta staje się niezwykle ludzka – ma wady i popełnia błędy. A główna fabuła serialu to konsekwencja jego działań! Te dwa odcinki jednak z powodzeniem kradnie Olivia Colman. Jej postać pozornie niewiele ma do roboty, ale szybko wzbudza sympatię i staje się interesującą graczką w całej rozgrywce. Aktorka kapitalnie odnalazła się w tej pełnej napięcia konwencji. Niczego dobrego nie można niestety powiedzieć o Emilii Clarke, bo kompletnie nie wykorzystuje ona potencjału roli, a w scenie, której mogła przyciągnąć naszą uwagę emocjami, wypada dziwnie sztucznie. Trochę to rozczarowujące, bo wiemy, że stać ją na więcej. Na osobny akapit zasługuje złoczyńca, czyli Skrull Gravik (Kingsley Ben-Adir). Z pozoru jego działania mają skalę globalną, bo tytułowa tajna inwazja ma na celu przejęcie planety dla Skrulli. Jednak wszyscy przestraszeni skalą potencjalnego końca świata w produkcjach MCU mogą odetchnąć z ulgą, bo ten wątek nie znajduje się tak naprawdę na pierwszym planie. Motywacje złoczyńcy są czysto osobiste i budują konflikt Gravika z Nickiem Furym. Łączy ich wiele czynników, które nadają temu wszystkiego głębszy wyraz, emocjonalny wydźwięk i sens. Wchodzi on do historii z przytupem godnym Thanosa z produkcji Avengers: Wojna bez granic. Koniec pierwszego odcinka jest szokiem, bo twórcy pozwolili sobie na coś, czego po MCU się nie spodziewamy. Odważna decyzja podjęta w tym momencie to emocjonalna bomba (przyznaję, że oczy mi się zaszkliły!) i znakomity ruch, wpływający na charakter wydarzeń. Tym samym wyrazu nabiera też czarny charakter, który staje się o wiele bardziej interesującą postacią. A to ważne w kontekście jego wieloznacznych motywacji. Co ciekawe, aktor jest w stanie prostymi środkami zbudować charyzmę i ciekawy klimat wokół swojej postaci. Twórcy przedstawiają widzom sytuację polityczną świata MCU, jednocześnie starając się nawiązywać do naszej rzeczywistości. Historia premierowego odcinka ma miejsce w Moskwie i okolicach, a to samo w sobie może niektórych widzów zrazić z uwagi na sytuację wojny z Ukrainą. Będzie to kwestia indywidualna, ale dostrzegam w tym problem, z którym niektórzy nie będą mieć po drodze. Napięcia między Rosją a USA odgrywają istotną w niej rolę. Dzięki temu fabuła staje się ciekawsza, bo pokazuje, że w tym uniwersum toczy się też normalne życie. Po raz pierwszy w MCU racjonalnie wyjaśniono, dlaczego nikt nie wezwie Avengers na pomoc. W końcu ktoś pomyślał, że tę kwestię wypadałoby poruszyć i miał na to pomysł. Motyw polityczny w kontekście tytułowej tajnej inwazji jest ważny i potrzebny, ale z potencjałem na więcej. Wydaje się, że w tych odcinkach zostało to ledwie liźnięte. Istnieje więc ryzyko, że może być potraktowane zbyt powierzchownie. Tajna inwazja to potrzebna i ważna próba odbudowy jakości MCU, która ucierpiała przez złe produkcje, takie jak Ant-Man i Osa: Kwantomania czy Mecenas She-Hulk. Nie jest to propozycja dla wszystkich, bo historia opowiadana jest na poważnie i niespiesznie. Serial opiera się na postaciach i dialogach, a nie efektownej akcji. Wyśmienicie działa w tym poczucie paranoi bohaterów, które sprawia, że do końca nie jesteśmy pewni, czy bohater na ekranie jest tym, za kogo się podaje. Wiem, że niektórzy się od tego odbiją, ale fani, którzy oczekiwali poważnej produkcji z filmowego uniwersum Marvela, mogą zostać pozytywnie zaskoczeni. Dla mnie to była niespodzianka, że wyszło tak dobrze. A zaskoczenie z końca 2. odcinka pokazuje, że twórcy wiedzą, jak igrać z widzem, by dostał coś niespodziewanego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj