Tajne imperium to opowieść, w której możecie zatracić się bez reszty. Na polskim rynku nakładem wydawnictwa Egmont ukazała się już historia, która stanowi doskonale wyważoną mieszankę superbohaterskiego łubudu z analizą zgubnego wpływu ideologii na nasze życie. Coś dla siebie znajdą tu więc i miłośnicy mordobicia na modłę trykociarzy, i szukający w komiksach czegoś więcej - wartości, zmieniających się postaw i zachowań, wiary w ponadczasowe zasady. W tym przypadku mamy do czynienia z wciągającym od pierwszych stron lektury thrillerem politycznym, w którym raz po raz ścierają się przeciwstawne racje; liczba twistów fabularnych potrafi przytłoczyć, natomiast osobiste dramaty kolejnych postaci wyrastają niczym grzyby po deszczu. Dodajcie jeszcze do tego stojącego na czele Hydry i dążącego do przejęcia władzy nad światem Kapitana Amerykę, a Waszym oczom ukaże się opowieść, która zupełnie niespodziewanie wciąż nie traci na swojej aktualności. Wszystko przez kapitalne ogrywanie przez scenarzystów fabularnego punktu wyjścia; nawet jeśli herosi faktycznie biorą się tu za łby, to żadnemu z nich nie można odmówić przekonujących motywacji i uosabiania większych niż życie idei. Tak wielowarstwowe wydarzenia nie są w Marvelu na porządku dziennym; co więcej, jestem przekonany, że wartość Tajnego imperium będzie w przyszłości jeszcze wzrastać...  W skład polskiej edycji wchodzi 11 zeszytów zasadniczej serii Secret Empire, a także historie z Captain America #25, Free Comic Book Day (Secret Empire) i epilog spod szyldu Omega. Musicie więc przygotować się na blisko 500 stron lektury - choć z pewnością jest ona objętościowo wymagająca, to rzecz w tym, iż nie sposób się od niej oderwać. Właściwie każda z kolejnych odsłon cyklu kończy się cliffhangerem, którego zagadkę czytelnik będzie chciał jak najszybciej rozwiązać. Z grubsza idzie o to, że Kobik, świadoma kosmiczna kostka manifestująca się pod postacią małej dziewczynki, zupełnie zmieniła wspomnienia Kapitana Ameryki. Cap zaczął wierzyć, że przez lata pozostawał uśpionym agentem Hydry; gdy już wchodzi na arenę zasadniczych wydarzeń, to od razu wszem wobec głosząc, że silni muszą rządzić słabymi dla wspólnego dobra wszystkich obywateli. W swoim działaniu jest tak podstępny, że część superbohaterów na dobre odgrodził od naszej planety niezniszczalną, orbitalną tarczą, a tych operujących w Nowym Jorku przy pomocy popleczników zamknął w ciemnościach mrocznego wymiaru Darkforce. Awansując na stanowisko dyrektora S.H.I.E.L.D., de facto został też dyktatorem coraz mocniej faszyzujących Stanów Zjednoczonych, przy czym granice kraju nie stanowią dla niego żadnej bariery w kontekście dalszego roznoszenia wyznawanej przez siebie ideologii. Owszem, w tej ponurej rzeczywistości działa ruch oporu, jednak jego położenie jest na tyle fatalne, że nadzieja na powrót wolności wydaje się oddalać. To w końcu świat przetrąconych symboli, który jak kania dżdżu łaknie opoki, choćby w postaci... Kapitana Ameryki. 
Źródło: Egmont
Scenarzysta Nick Spencer, zanim trafił do branży komiksowej, próbował swoich sił w polityce; jego społeczna wrażliwość i wyczulenie na wszelkie tąpnięcia w obrębie sfery władzy są więc z natury rzeczy pogłębione. To głównie dlatego napisana przez niego pierwotnie w 2017 roku historia staje się doskonałym komentarzem politycznym do współczesnego świata, przepełnionego w końcu okrzykami populistów i redefiniującego status imigrantów czy mniejszości. Nie nastawiajcie się jednak na względnie łatwe odnalezienie się na "złej" i "dobrej" stronie osi sporu publicznego. Spencerowi chodzi o coś znacznie większego; nawet jeśli piętnuje on bezgraniczną wiarę w niebezpieczną ideologię, to z drugiej strony stara się swoich bohaterów, z Capem na czele, nie oceniać. Jesteśmy w stanie zrozumieć coraz bardziej wątpliwe z moralnego punktu widzenia metody działania Rogersa, przekonującego samego siebie, że funduje on ciemiężonym przez lata obywatelom nowy, wspaniały świat. Na jego przykładzie widać najlepiej, jak cienka jest granica pomiędzy inspirującą mocą wolności a kultem siły, jakby widma przeszłości nie chciały nas opuścić. W dodatku scenarzysta zagłębia się w wątki poszczególnych postaci, rozbudowując kreśloną przez siebie rzeczywistość - jeśli nie ma w niej dawnych sztandarów, trzeba je na nowo wymyślić. Spencer nie boi się przy tym tworzyć nieustannych opozycji pomiędzy brutalnością a niewinnością, doświadczeniem a młodzieńczą naiwnością, strachem a nadzieją. W jego scenariuszu powstały takie perełki jak straceńcza misja czyhającej na życie Capa Czarnej Wdowy, rozmowy starszych bohaterów z nieopierzonymi podrostkami w trykotach czy zwłaszcza kapitalnie poprowadzony wątek Sama Wilsona. Twórca dba przy tym o to, aby przeciętny odbiorca komiksów nawet przez moment się nie nudził: jatka goni tu jatkę, a liczba nawiązań popkulturowych i akcentów humorystycznych (sekwencje z Rzygaczem są wspaniałe w swojej kuriozalności) zadowoli nawet najbardziej wybrednych czytelników.  Nad warstwą graficzną pracowało kilku rysowników, wśród nich takie tuzy jak Daniel Acuna, Steve McNiven, Andrea Sorrentino czy Leinil Francis Yu. Teoretycznie ilustracje autorstwa pierwszego z nich można uznać za najprzystępniejsze w odbiorze; styl pozostałych będzie już z kolei mocniej dzielił w kwestii oceny jakości. Nie oznacza to jednak w żadnym stopniu, że Tajne imperium pod względem graficznym jest tomem kilku prędkości. Wręcz przeciwnie - poszczególne wizje rysowników wzajemnie się dopełniają, a ich zrozumienie scenariusza Spencera to ogromna zaleta z punktu widzenia czytelników. Warto też zaakcentować fakt, że autorzy warstwy wizualnej nie chcą budować topornych opozycji dobro-zło; korzystając ze zmieniającej się perspektywy (i pomocy nakładających kolory) raz po raz zderzają oni ze sobą rozmaite mikroświaty na poziomie graficznym. Nie brakuje także nietypowych pomysłów z podziałem niektórych kadrów. Fani komiksów od dawna toczą spory na temat tego, gdzie przebiega i czy w ogóle istnieje wyraźna granica pomiędzy "historiami obrazkowymi" a "powieściami graficznymi". Jeśli za kryterium w tej materii przyjmiemy samą jakość danego dzieła, Tajne imperium bez dwóch zdań należałoby zaklasyfikować do drugiego z powyższych zbiorów. Ta zadziwiająca aktualna opowieść spod znaku thrillera politycznego siłą rzeczy będzie coraz mocniej rozpychać się w komiksowej rzeczywistości - przypomnijcie sobie choćby o tym, zapoznając się z ostatnimi kadrami tomu. Być może najlepszą receptą na sukces w świecie superbohaterów jest dziś totalne zburzenia świata wyznawanych przez nich wartości. Nick Spencer doskonale zdaje sobie z tego sprawę; nakreśloną przez niego przygodę zapamiętacie naprawdę na długo. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj