Pierwsze odcinki serialu AppleTV+ pt. Ted Lasso okazały się jednym z najprzyjemniejszych zaskoczeń tego roku. Ciekawy sposób eksploatacji pomysłu wyjściowego mógł jednak szybko się wyczerpać. Sprawdzamy, czy w kolejnych epizodach amerykański trener wciąż jest w formie.
Zaangażowanie, poczciwość i pomysłowość Teda Lasso stopniowo wpływają na każdego z otaczających go bohaterów. Trener poważnie traktuje swoją deklarację, zgodnie z którą w coachingu chodzi przede wszystkim o to, by pomóc swoim graczom stać się najlepszą wersją samych siebie na boisku i poza nim.
I tak Rebecca sabotuje drużynę z coraz mniejszym przekonaniem. Prasa nie daje jej wytchnąć, nieuczciwy były mąż triumfuje, manipulując wszystkimi dookoła, a jedyną osobą, która okazuje jej bezinteresowne ciepło i zrozumienie jest Ted. Przynajmniej do pewnego momentu: czwarty odcinek to kolejny etap rozwoju świetnej relacji, która wykształca się pomiędzy Rebeccą a Keeley Jones (Juno Temple), dziewczyną młodego gwiazdora, zdolnego, ale zapatrzonego w siebie, płytkiego i niespecjalnie bystrego piłkarza Jamiego Tartta z drużyny Lasso (którego Richmond wypożyczyło od Manchester City). Keeley i Ted - zupełnie niezależnie od siebie - podnoszą skrycie cierpiącą i złamaną kobietę na duchu, wzmacniają ja, hartują, pomagają odzyskać wiarę w siebie. To fascynujące, w jaki sposób serial Jasona Sudeikisa podchodzi do bądź co bądź czarnego charakteru serialu, któremu od początku zależy przede wszystkim na upadku Richmond.
Produkcja pochyla się zresztą nad każdym, a warto zaznaczyć, że mamy tu do czynienia z gamą naprawdę różnorodnych bohaterów. Oczywiście, ciężko powiedzieć, by wszyscy byli zanadto skomplikowani, posiadają jednak więcej niż jedno oblicze. Pozory, którymi twórcy starają się wywieźć widzów w pole, prezentując poszczególne postacie, bardzo często okazują się mylące. Serial podejmuje próby wydobycia odrobiny dobra z każdego, choć jasnym jest, że nie w każdym przypadku jest to proste. Bohaterowie przeżywają swoje dramaty, a ich różnorodność (a właściwie różnorodność w każdym tego słowa znaczeniu) to kolejna wielka siła serialu. Mimo komediowego przerysowania nie pozwala nam wątpić, że opowiada o ludziach z krwi i kości.
Relacje Tartta z trenerem i resztą drużyny bywają najbardziej problematyczne: jego egoizm i niechęć do współpracy sabotuje Richmond skuteczniej, niż działania Rebekki. Ted Lasso jednak nie odpuszcza i szuka sposobu, by trafić również do niego. To najcięższy i najbardziej mozolny proces prób i błędów trenera, którym kibicujemy z zapartym tchem. Cała konstrukcja serialu skłania zresztą widzów do kibicowania, które w kontekście produkcji związanej ze sportem jest jak najbardziej na miejscu. Lubimy bohaterów, chcemy, by im się udało, życzymy im jak najlepiej. Można powiedzieć, że twórcy wyzwalają w widzach pokłady ciepła, tak jak Ted Lasso wywleka je z osób z jego najbliższego otoczenia.
A jednak nawet radosny i optymistyczny Lasso boryka się z problemem, którego waga emocjonalna zaskakuje. Bodaj najlepszy z dotychczasowych odcinków, For the children, skupia się na kolejnym meczu Richmond, odważnej decyzji Lasso, która ostatecznie przynosi niespodziewane rezultaty oraz sytuacji rodzinnej trenera. Gdy żona z synkiem odwiedzają go w Anglii, Lasso nie posiada się z radości. W końcu dowiadujemy się jednak, na czym opiera się jego małżeński kryzys - a jest on prozaiczny, by nie rzec: banalny. To jeden z tych problemów, które czasem po prostu się zdarzają i mimo ich prostocie ciężko się z nimi uporać, ale rzadko który film czy serial wykorzystuje go fabularnie. Odcinek okazuje się rozdzierający emocjonalnie: radość i euforia przechodzą w smutek i wzruszenie, a Ted Lasso po raz kolejny okazuje się serialem, który mimo optymistycznego wydźwięku z wyczuciem i zrozumieniem opowiada o bolączkach przeciętnych, dobrych, ale sfrustrowanych ludzi.
Serial Sudeikisa ma wiele oblicz, które odsłania w kolejnych odcinkach. Wciąga i angażuje. Przed nami dwa finałowe epizody - mogą wiele zmienić, ale nic nie wskazuje na to, by w jakikolwiek sposób zagrażały jakości sezonu, po który zdecydowanie warto sięgnąć.