Najpopularniejszy serial komediowy, "Teoria wielkiego podrywu", wraca w nowym, 9. już sezonie. Kierunek, w jakim idzie, stanowi kontynuację tego z poprzedniej serii, co nie wróży zbyt dobrze, bo była ona najsłabszą z dotychczasowych.
9. sezon "The Big Bang Theory" rozpoczyna się dokładnie w tym momencie, w którym skończył się poprzedni. Mamy więc rozwinięcie dwóch urwanych wątków: ślubu Leonarda i Penny w Las Vegas oraz zerwania Sheldona i Amy, z jej inicjatywy, ku jego zaskoczeniu, bo planował się oświadczyć. To tyle.
Premiera rozczarowuje. Z jednej strony - duże wydarzenia, bo Leonard i Penny w końcu stają na ślubnym kobiercu; z drugiej - emocji w tym za wiele nie było, pomysłu na całość też, bo idea pokazywania ceremonii w sieci jednak nie umywa się do tego, co wykombinowano dla Howarda i Bernadette. Jakieś to wszystko nijakie, przeciągnięte, wygrzebany wątek wpadki Leonarda jest zaś sztuczny, jakby na siłę rzucało się im kłody pod nogi.
[video-browser playlist="749694" suggest=""]
To chyba syndrom Rossa i Rachel – wiadomo, że Przyjaciół była szóstka, ale to uczucie tych dwojga było kluczowym i ono wyznaczało pewne ramy fabularne, do zejścia nie mogło dojść wcześniej niż przed samym końcem serialu. Z Leonardem i Penny chyba też tak jest, choć tu również trzeba dorzucić Sheldona i Amy – wypadałoby rozwijać te związki, co działo się przez aż osiem sezonów, ale nie można ich doprowadzić do szczęśliwego scementowania, bo co nam zostaje? Wydłuża się więc całość niemiłosiernie, na siłę, a bohaterom tyle razy podstawia się nogi na drodze do szczęścia, że zaczyna to przypominać dziwaczny taniec.
Były momenty, kilka, chyba najlepiej wypadł Stewart i jego podryw, poza tym jednak skupiono się na tym, że Leonard i Penny mają dziwny, niepewny związek, Amy chce iść do przodu z Sheldonem, a sam Sheldon to - ogólnie rzecz biorąc - wielkie dziecko z humorami. Nic nowego, absolutnie nic.
Sezon 9. w 1. odcinku wygląda więc jak wierne przedłużenie poprzedniej serii. Dlatego humoru tu niewiele, dużo jednak skupiania się na związkach, a raczej niekończących się rozstaniach i powrotach Leonarda i Penny oraz wiecznym konflikcie Amy i Sheldona. Może popularność serialu "The Big Bang Theory" i jego bohaterów sprawiła, że rosnąca publika przekroczyła nisze geeków i teraz już wszyscy śledzą go dla wątków romantycznych? Szkoda, cierpi na tym dusza tej produkcji, którą wielu widzów zdążyło pokochać.