Odcinek The Earworm Reverberation to dowód na dwie rzeczy. Po pierwsze (i bardziej optymistyczne): scenarzyści serialu The Big Bang Theory wciąż wpadają na ciekawe pomysły na nowe wątki. Przykładem jest tytułowy problem Sheldona, z melodią, która wpadła mu w ucha, ale też historia Raja i Howarda, którzy odnajdują kogoś, komu spodobał się występ ich zespołu i odwracają relację artysta-fan, bo po prostu zaczynają go śledzić niczym groupies. Drugim wnioskiem, do którego dochodzi się po obejrzeniu nowego odcinka, jest jednak coś mniej pozytywnego: pomysły może i są, ale wykonaniu brakuje błysku, za który zdążyliśmy pokochać ten serial. No url Dziesiąty odcinek to taki balon, z którego bardzo szybko schodzi powietrze. Zaczyna się naprawdę ciekawie, bo Sheldon na moment znowu staje się Sheldonem, jakiego znamy, czyli wielkim wrzodem na tyłku, który wciąż wynajduje nowe sposoby, by irytować Leonarda. Właśnie, nowe – wątek melodii, którą mimowolnie nuci, a której tytułu nie może sobie przypomnieć mimo ejdetycznej pamięci, to coś nowego i naprawdę ciekawego. Szkoda tylko, że jego finał jest taki rozczarowujący i dochodzimy do niego, zanim zdąży wydarzyć się coś naprawdę interesującego. Jasne, cały ten wątek był wymówką do wielkiego wydarzenia z finału, ale znowu – nie oglądam The Big Bang Theory dla wątków romantycznych, ale dla geekowskich, które w tym odcinku jednak położono. Identycznie sprawa ma się w przypadku Raja i Howarda. Dać im pięć minut „sławy”, pokazać, że ktoś ich, wiecznych fanów wszystkiego, docenił i pochwalił za twórczość, było naprawdę ciekawym pomysłem. Ich reakcja także była zabawna, ale gdy doszliśmy do finału… można odnieść wrażenie, że podczas pisania tej sceny główni scenarzyści poszli na lunch, a dokończenie wątku pozostawili stażyście. Efekt to odcinek średni. Potencjał jest, szwankuje wykonanie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj