W 9. sezonie The Big Bang Theory to prawdziwa kolejka górska - raz wjeżdżamy na szczyt możliwości serialu, by za chwilę szybko stoczyć się w odmęty nudy i powtarzalności. Ten dualizm w jednym odcinku uchwycono w The Helium Insufficiency. Źle dzieje się w wątku Amy i jej randkowania. Zaczyna się od Stewarta i jego prób przypodobania się płci pięknej, w czym wspomaga go ostatnio specjalna aplikacja. Efekt jest piorunujący: nawiązał kontakt z aż (!) dwoma kobietami. Postanowienie grupy: użyjmy tego narzędzia, by wspomóc Amy w znalezieniu „nowego Sheldona”. Efekt? Nudy, trochę naśmiewania się ze Stewarta i jedno zdjęcie gościa w majtkach w panterkę. [video-browser playlist="757057" suggest=""] Odnosi się wrażenie, że można było bardziej się wysilić. Na drugim biegunie jest z kolei wątek łamania prawa przez Sheldona i Leonarda. Nic wielkiego, ale cieszy powrót do ducha serialu z początku, który uchwycono przede wszystkim w postaci Kenny’ego, granej przez Michaela Rapaporta. Dyskusja Sheldona i szemranego handlarza o semantyce, ciągłe miotanie się chłopaków, czy odrobinę nagiąć reguły, czy ulec strachowi – można się pośmiać. Niestety ciągle trudno pozbyć się wrażenia, że Jim Parsons nie wspina się na szczyt swoich możliwości aktorskich. Albo że scenarzyści stracili wyczucie w prowadzeniu postaci Sheldona. Trudno ocenić. Tak czy siak, siła napędowa The Big Bang Theory nieco zawodzi, bo nieustannie sprawia wrażenie parodii samego siebie, kogoś, kto strzela różne gafy nie przypadkiem, ale jakby specjalnie. Przy tym wszystkim trzeba jednak podkreślić, że The Big Bang Theory odrobinę dźwiga się z kolan i jest zdecydowanie ciekawiej niż w poprzednim sezonie. Nierówno, ale ciekawie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj