Wczesne zapowiedzi filmu Terminator: Mroczne przeznaczenie prezentowały się obiecująco - powraca Cameron (reżyser dwóch pierwszych Terminatorów, tym razem w roli producenta), Hamillton i oczywiście Schwarzenegger (który teoretycznie pojawił się w każdej odsłonie, oprócz serialu Terminator: Kroniki Sary Connor). Mieliśmy dostać prawdziwą kontynuację historii z T2 - Mroczne Przeznaczenie całkowicie ignoruje serial, Terminator 3: Bunt maszyn, Terminator: Ocalenie i Terminator Genisys. Nie ukrywam, miałem nadzieję na miłą niespodziankę i prawdziwy "nowy początek". Starałem się nie pamiętać, że od lat seria nie potrafiła wykorzystać swoich zasobów i zawodziła fanów Morderczego Cyborga. Niestety, niespodzianki nie będzie. Pierwsze minuty seansu serwują nam "trzęsienie ziemi" i teoretycznie obracają koncepcję o 180 stopni. Teoretycznie, bo z każdą kolejną akcją widać, że historia znowu zatacza koło. Podróże w czasie dają niesamowite pole manewru, ale zamiast tego oglądamy TO SAMO, co wcześniej, tylko w gorszej wersji. Wszyscy znacie tę fabułę - cyborg z przyszłości chce zamordować pewnego niewinnego człowieka, nim ten odkryje swój potencjał. Kolejna postać z przyszłości pojawia się, aby bronić „niewinnego człowieka” przed złym cyborgiem. Ucieczka, bijatyka, finalne dramaty i lecą napisy. Wow, tylko że nawet akcja z kopiuj/wlej im nie wyszła.
fot. materiały prasowe
+37 więcej
Reżyserią zajął się Tim Miller, który wcześniej odpowiadał za m.in. Deadpoola, więc dobrze czuje się w produkcjach, gdzie akcja leci jak szalona. Szkoda, że tutaj, przez słaby scenariusz, akcja się wywraca i jeszcze rzuca nam w twarz słabymi efektami. Tak, te pokraczne sklejki, które było widać na trailerach, nadal tak wyglądają. Może inaczej - momentami jest bardzo źle, a w innej scenie jest w miarę OK, ot po prostu budżetu zabrakło na dopracowanie CGI w całości filmu. Jak już wspominam o CGI - Gabriel Luna, nowy zły cyborg, dobrze się sprawdza w roli bezdusznej, morderczej maszyny, ale nadal T-1000 Roberta Patricka (z T2) robi większe wrażenie. Złowrogi Terminator z Mrocznego Przeznaczenia ma kilka asów w rękawie (akcje w fabryce i obozie imigrantów), ale także i tutaj wyczuwam zmarnowany potencjał... Powrót Lindy Hamilton w roli Sarah Connor to wielki plus filmu, jednak obawiam się, że aktorka nie tęskniła za tą postacią, tak bardzo jak byśmy tego chcieli. Po prostu aktorsko w tej produkcji nie ma rewelacji - Mackenzie Davis, jako kolejny "żołnierz przyszłości", cały czas ma tę samą minę, jakby właśnie się obudziła i nie wiedziała, jaki mamy dzień tygodnia. Natalia Reyes, nowa "niewinna osoba", bardzo piękna Kolumbijka, sprawdza się w roli ofiary, ale do roli "twardej babki" nie pasuję już zbytnio. Jest jeszcze nasz kochany Arnold. Arnold jak to on, zabawnie i z gracją. Szkoda, że pojawia się dopiero w ostatnich 40 minutach obrazu i scenarzyści zrobili mu, a raczej oryginalnemu Terminatorowi, obrzydliwe świństwo. Nie będą Wam zdradzał fabuły, wspomnę tylko, że po ujawnieniu, kim jest Arnie w tym filmie, kilka osób opuściło kino. To nie jest zły film, ale nie jest też dobry. Początkowe 20 minut potrafi naprawdę zaciekawić i przyciągnąć, ale im dalej ta produkcja trwała, tym bardziej oczekiwałem zbawienia w postaci napisów końcowych. Słaby scenariusz i mierne efekty skutecznie mnie zawiodły. Od lat pojawiają się opinie, że marka Terminatora jest martwa, a nawet żarty, że po T2 nie powstał żaden inny film w serii. Tym razem miało być inaczej, lepiej, a skończyło się tak jak zawsze. Już nie chcę kolejnego odsłony tej serii, wolę oglądać po raz trzydziesty T2, a tego, co Mroczne Przeznaczenie zrobiło Arnoldowi nie chcę pamiętać. Autor recenzji prowadzi na Facebooku popularny profil Stare Konie
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj