Plusem tego epizodu jest tak naprawdę fakt, że wszelkie mdłe wątki romantyczne schodzą na dalszy plan, a twórcy skupiają się na tajemnicy zwanej Thanatos. Ludzie Jutra decydują, że muszą wyciągnąć tę informację z Jedekiah i tutaj zaczyna się tyrada głupot. Po co z Carą szedł Russel, jedyna postać odpowiedzialna w tym serialu za masę absurdów, idiotyczne zachowanie i śmierć wielu osób? Miała być to cicha akcja polegająca na wejściu, wyciągnięciu, czego trzeba, i wyjściu. Ja rozumiem, że Russell rzekomo szedł po to, aby ochraniać Carę, gdyby coś nie poszło po ich myśli, ale przez jego obecność już na samym początku jestem pewien, że wszystko się spartoli po raz kolejny. Nie lubię tak bolesnej przewidywalności i postaci, która pomimo dość poważnych błędów i mająca życia kolegów na sumieniu nadal zachowuje się jak nierozgarnięty dzieciak.

W tym wszystkim jest jedno zaskoczenie - przeniesienie Jedekiah do bazy Ludzi Jutra. I nie jestem przekonany, czy jest to na pewno taka pozytywna niespodzianka. John doskonale wie, jak działa Ultra, więc jest świadomy tego, że w każdej chwili mogą odnaleźć go w ich bazie, ale pomimo tego zostawia go tu na przesłuchaniu. Czy był to tak duży problem, by przenieść go do jakiejkolwiek kryjówki, nie narażając bandy dzieciaków, z którymi tam się znajdują? Zastanawia mnie jeden dość absurdalny fakt. Skoro już Ultra wysłała metrem oddział zabójców w miejsce, gdzie odkryli Jedekiah, dlaczego nie poszli oni do końca sprawdzić, co tam było? Nie pasuje mi to do organizacji, którą dotychczas nam prezentowano. Bardzo naciągane.

[video-browser playlist="635500" suggest=""]

Sama końcówka to absurd okrutnych rozmiarów. Co John chciał osiągnąć oszczędzeniem Jedekiah? Pokazać, że nie jest potworem? Kto się tym przejmie, skoro wszyscy zginą przez tę decyzję? Mogę zrozumieć całe irracjonalne przesłanie The Tomorrow People, że w tej wojnie zabijanie jest największym złem, ale nie w takich okolicznościach. Jakoś wcześniej w mniej potrzebnych sytuacjach John mógł zabić, a tutaj waha się. Jasne, Jedekiah był dla niego jak ojciec, ale co z niego za przywódca? Po co taki ruch fabularny, skoro po jednej scenie doskonale wiemy, co będzie dalej? Czy naprawdę scenarzyści mają widzów za głupców?

Tak naprawdę ten odcinek ratują niezwykle ciekawe retrospekcje, które pokazują, jak John stał się tym, kim jest. Ogląda się je dobrze, gdyż nie serwują aż tak rażących absurdów, a zamiast tego informacje, które potrafią zaintrygować. Zaskoczeniem, i to dość sporym, jest scena z Johnem i ojcem Stephena. W tym miejscu rodzi się pytanie - skoro John go zabił, to w końcu gdzie jest jego świadomość, że Stephen go widział? Mieszane odczucia wywołuje pojawienie się Założyciela - niby charyzmatyczny, ale jakiś taki bez większego wyrazu. Czegoś mi w tej postaci brakuje.

The Tomorrow People pomimo ośmiu odcinków nie raczy nas nawet odrobiną oryginalności, ale teraz w miarę nieźle mi się ten serial ogląda. Wszystko to oklepane motywy i pomysły zaczerpnięte z wielu innych produkcji, tyle że pokazane w bardzo amatorskiej formie. Tworzenie kopii Felicity Smoak z Arrow jest jednak prawdziwym aktem desperacji.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj