Twórcy wreszcie postanowili dać bohaterom The Brave szansę na wyrównanie rachunków za zamach z końcówki pierwszego odcinka. Przyjemnie popatrzeć, jak wątki w końcu zaczynają się łączyć, a drużyna Daltona dostaje wreszcie konkretnego, namacalnego wroga, zamiast zwykłych, jednoodcinkowych misji. Odcinek zaczyna się niemal dokładnie tam, gdzie zakończył się poprzedni. Dzięki podsłuchowi założonemu handlarzowi broni w Meksyku nasi bohaterowie dowiadują się, kto jest odpowiedzialny za wspomniany zamach na tureckiej plaży. Należy przymknąć oko na fakt, że lekką głupotą jest wysyłanie na misję tej drużyny, bo to oni właśnie byli celem ataku. Profesjonaliści czy nie, takie sprawy budzą emocje. Jednak to serial rozrywkowy, więc nie ma co tego za bardzo roztrząsać. Terenem działania naszych bohaterów tym razem jest Iran. Sceny przylotu i spotkania z kontaktem specjalsów to chyba dwa najbardziej komiczne momenty w historii serialu. Nie wiem, co rozbawiło mnie bardziej – ulizany Dalton w garniturze i okularach udający małżeństwo z Jaz czy Amir i McG pozujący na braci. A do tego jeszcze Preach pouczający Jaz o makijażu? Gęba sama się śmieje, choć wiemy, że to tak naprawdę rozładowanie napięcia przed burzą. A jest go naprawdę sporo, wszak celem jest wysoko postawiony w rządzie terrorysta. Oczywiście nic nie idzie zgodnie z planem i ekipa musi podjąć spore ryzyko, by naprowadzić akcję na właściwe tory. I gdy po pełnych emocji kilkunastu ostatnich minutach już wydaje się, że wszystko jest w porządku, twórcy serwują nam drugi w historii serialu cliffhanger. I przyznam, że dawno już nie wyczekiwałem tak mocno następnego odcinka...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj