Najnowsza seria The Crown nie wprowadza żadnej rewolucji w formie i treści serialu. To wciąż wspaniała teatralna opowieść o życiu najwyższych sfer. Historia ludzi na co dzień niedostępnych, traktowanych w Wielkiej Brytanii niczym istoty boskie. Podczas jednej ze scen serialu padają znamienne słowa: naród nie chce, by rodzina królewska była zwyczajna. On oczekuje od nas idealności i nieskazitelności. Jak się okazuje jednak bohaterom serialu daleko od takich cech. Jak każdy z nas popełniają błędy, cierpią, dają upust emocjom, poddają się namiętnościom. The Crown pokazuje więc zwykłych ludzi postawionych w absolutnie niezwykłej sytuacji. Ich zmagania z rzeczywistością to temat serialu od samego jego początku. Tutaj nic się nie zmieniło. Metamorfozie ulegają jedynie czasy oraz poszczególni bohaterowie, którzy dorastają, starzeją się i umierają. Końcówka lat sześćdziesiątych. Królowa Elżbieta i Książę Filip są już statecznymi władcami. Ich dzieci podorastały i zaczynają własne życie. Pozostali członkowie rodziny królewskiej zmagają się z własnymi problemami, a Wielka Brytania staje na skraju kryzysu gospodarczego. Rząd się zmienia, na Downing Street pojawia się nowy premier. Nastroje społeczne co rusz się przeobrażają, a sytuacja międzynarodowa wydaje się uspokajać. Otoczka historyczna jak zawsze jest tutaj niezwykle ważna. Twórcy przykładają wielką uwagę do właściwego prezentowania wydarzeń z przeszłości i wciąż odnoszą sukcesy na tym polu. The Crown, podobnie jak Czarnobyl potrafi opowiadać o historii w sposób arcyciekawy dla zwykłego widza. Nie trzeba być pasjonatem dawnych czasów, żeby czerpać przyjemność z seansów. The Crown pokazuje wydarzenia gospodarcze, społeczne i polityczne w taki sposób, że nie można oderwać wzroku od ekranu. Serial odnosi sukces tam, gdzie House of Cards poległo. Teatralna forma działa jak należy. Bohaterowie mówią o ważnych sprawach, uzewnętrzniają się i filozofują w taki sposób, że widz nie czuje zażenowania pretensjonalną formą wypowiedzi. Dialogi są obszerne i treściwe. Trwają długie minuty ekranowe, a widz chłonie każde słowo i każde zdanie. Większość rozmów zawiera pewną wartość. Nawet gdy bohaterowie poruszają, wydawać by się mogło, nieistotne tematy, my dowiadujemy się bardzo dużo o nich samych, relacjach pomiędzy poszczególnymi bohaterami czy drzemiących w nich namiętnościach. Podczas gdy dialogi z finałowych sezonów House of Cards były puste jak wydmuszka, tutaj każde słowo niesie jakąś mądrość. Praca scenarzystów doskonale koresponduje ze świetną reżyserią i oprawą techniczną. Trzeci sezon The Crown powala wizualnie. Zdjęcia, kostiumy, charakteryzacje, fryzury – pod tym względem serial bije na głowę największe hollywoodzkie produkcje. W każdym odcinku mamy okazję podziwiać imponujące plenery i zapierające dech w piersiach wnętrza. Można by zaryzykować stwierdzenie, że The Crown wprowadza na zupełnie nowy poziom filmowo-telewizyjne produkcje kostiumowe. To wysoko zawieszona poprzeczka. Serial Netflixa zostawia pod tym względem daleko w tyle zarówno Grę o tron, jak i chociażby Downton Abbey. Obie produkcje prezentowały się oczywiście imponująco, jednak dbałością o szczegóły The Crown przebija wszystkich.
Źródło: EW.Com
+8 więcej
Czym byłby ten serial bez wybitnych kreacji aktorskich? Jak wiemy, główna obsada uległa zmianie. W Królową wciela się teraz zdobywczyni Oscara Olivia Colman. Jej męża gra, znany z Outlandera, Rzymu czy Gry o tron, Tobias Menzies, a księżnę Małgorzatę Helena Bonham Carter, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Na pierwszym planie znajdują się również młody Josh O'Connor, wcielający się w księcia Karola, oraz słynny Tywin Lannister, czyli Charles Dance w roli wuja księcia Filipa. To, że aktorzy wzorowo wywiązują się ze swoich obowiązków, to sprawa jasna. Kto jednak błyszczy najbardziej? Bez wątpienia gwiazdą sezonu jest Helena Bonham Carter, która za swoją kreację powinna dostać wszystkie nagrody świata. Olivia Colman gra zachowawczo, ale przecież taka jest jej rola. Nie szarżuje, tak jak w Faworycie, bardzo często jest wyciszona, a momentami wręcz nieśmiała. Świetne wrażenie robi również Josh O’Connor. Aktor doskonale oddaje osobowość przyszłego króla Anglii, portretując niepewną siebie jednostkę, która nie jest gotowa na rolę, która jej przypadła. Każdy odcinek The Crown to takie małe arcydzieło. Podobnie jak w poprzednich sezonach poszczególne epizody mają charakter proceduralny i poświęcone są faktowi historycznemu czy problemom danej postaci. Razem tworzą jednak spójną całość, która oddziałuje na widza nie mniej niż wspomniany wcześniej Czarnobyl. The Crown jest dowodem na to, że o historii wciąż można opowiadać w sposób przyciągający uwagę. Zwykły widz nie jest skazany na marvelowskie blockbustery, ponieważ bez większych problemów odnalazłby się w tak przedstawionym pałacu Buckingham. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Humor miesza się z dramatem, a większością scen rządzą wielkie emocje. Oto współczesna telewizja najwyższych lotów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj