The Eddy jest serialem kontrastów. Z jednej strony naturalistyczna, momentami wręcz dokumentalistyczna forma, z drugiej głębokie emocje, których nie da się wyrazić słowami. Czy mimo to możemy mówić o spójnej całości?
Na początek warto zdementować informację, która dla wielu fanów kina i telewizji ma kluczowe znaczenie przy odbiorze The Eddy. Damien Chazelle, twórca będący hollywoodzkim odkryciem ostatnich lat, nie jest jedynym reżyserem produkcji. Swojego czasu mówiło się, że The Eddy będzie jego autorskim dziełem. Tymczasem artysta nakręcił jedynie dwa pierwsze odcinki, a z pracą nad scenariuszem nie miał w ogóle nic wspólnego. Za tekst do większości odcinków odpowiada Jack Thorne, autor z dużym kinowo-telewizyjnym dorobkiem, ale bez większych sukcesów na koncie. Pozostałe epizody napisali i wyreżyserowali różni twórcy. Można powiedzieć, że mamy tutaj do czynienia z bardzo kosmopolityczną produkcją, co widać po obu stronach kamer.
Punkt wyjścia The Eddy jest dość klasyczny. Paryski klub jazzowy, właściciel zmagający się z problemami zawodowymi i osobistymi, zespół, którego członkowie próbują się odnaleźć w życiu, oraz wszechobecna muzyka będąca zarówno pulsem narracji, jak i rytmem toczących się wydarzeń. Kolejne odcinki przedstawiają epizody z życia poszczególnych bohaterów, a połączone są motywem przewodnim związanym z tajemniczą śmiercią jednego z właścicieli klubu.
Opowieść ma charakter obyczajowy, jednak tu i ówdzie pojawiają się wątki kryminalne, a nawet sensacyjne. To właśnie one stanowią najbardziej dyskusyjny element serialu. Wrócimy do nich jednak później – na razie skupmy się na tym, co może stanowić wyróżnik The Eddy na tle dziesiątek produkcji, które zasilają oferty ogólnodostępnych platform VOD na całym świecie. Mając w myślach nazwisko Chazelle, widzimy oczyma wyobraźni perkusję, big-band, koncert jazzowy i ludzi popadających w dekadencję ze względu na niemożność połączenia pasji z życiem codziennym. Wszystko powyższe w pewnej formie wybrzmiewa w The Eddy, jednak cechy charakterystyczne stylu artysty są tutaj w dużej mierze nieobecne. Zastępuje je dokumentalistyczna estetyka, która pozwala wejść w intymność głównych bohaterów. Dzięki takiemu zabiegowi jesteśmy z postaciami na dobre i na złe. Nie obserwujemy ich zza szklanego ekranu, a uczestniczymy wraz z nimi we wszystkich słodko-gorzkich wydarzeniach.
Wrażenie te pogłębia sposób gry aktorskiej, któremu daleko do hollywoodzkiego rozbuchania. W obsadzie The Eddy nie ma co prawda naturszczyków, ale wielkich nazwisk również nie uświadczymy. Mało znane twarze sprawiają, że nie widzimy w bohaterach przebranych aktorów, a prawdziwych ludzi. W wielu aspektach niedoskonałych zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Nikt tu nie mówi perfekcyjną angielszczyzną, a postacie co rusz porozumiewają się w swoich ojczystych językach (w czym przoduje Joanna Kulig). Są zmęczeni, potargani przez życie, ale też radośni, gdy przychodzi im obcować z muzyką.
Gdy na pierwszym planie pojawiają się dźwięki, bieg wydarzeń zaciąga hamulec ręczny, a bohaterowie zapominają się w śpiewie, tańcu i graniu. Serial przepełniony jest długimi sekwencjami, z muzyką w roli głównej. W takich momentach twórcy nie pozostawiają wątpliwości co do esencji tej produkcji. The Eddy to pean i hołd dla muzyki, która ma właściwości lecznicze, ale też transowe czy refleksyjne. Jedna z piękniejszych sekwencji ma miejsce podczas pogrzebu, gdyż smutek niespodziewanie zostaje zastąpiony przez radość i ulgę. Innym razem główny bohater pokonuje wewnętrzne demony, gdy na scenie dołącza do niego jego córka. Były narkoman zaprasza na koncert swoją wielką miłość i jej nowo poślubionego małżonka. Poprzez dźwięki kontrabasu wyznaje uczucia pełne żalu, rozgoryczenia, ale też radości związanej ze szczęściem tej, którą niegdyś pokochał. Każdy istotny moment fabularny związany jest z muzyką. Twórcy rozumieją jej moc i sami są pod wpływem jej oddziaływania. W innym wypadku ich wizja artystyczna nie byłaby tak sugestywna.
Historia o ludziach i ich muzycznej pasji przeplatana jest wątkami kryminalnymi i gangsterskimi. W drugiej połowie serialu do akcji wkracza duża organizacja przestępcza, a serial nabiera sensacyjnego charakteru. Ten kierunek fabularny wydaje się jednak niepotrzebny. Wątki obyczajowe i dramatyczne mają wystarczającą siłę, żeby pociągnąć cały sezon. Historie poszczególnych bohaterów są ciekawe, poruszające i angażujące emocjonalnie. Bez szkody dla formatu można było ograniczyć motywy sensacyjne do minimum. Ich eskalacja w końcówce wydaje się zagraniem pod publikę, jednak nie razi to zbyt mocno, ponieważ scenarzyści umiejętnie wkomponowują takie rozwiązania w wątek przewodni całości.
Na koniec warto napisać kilka słów o wspaniałych aktorach, którzy tchnęli życie w portretowane przez siebie postacie. Międzynarodowa obsada doskonale pasuje do kosmopolitycznego charakteru serialu. Joanna Kulig jest jedną z aktorek, które świetnie odnajdują się w obranej konwencji. Artystka jest prawdziwą petardą zarówno na scenie, podczas wykonywania utworów, jak i w sekwencjach dramatycznych, kiedy to musi wykazać się swoim warsztatem aktorskim. Nie można jej nic zarzucić, co więcej momentami wydaje się, że w The Eddy jej gwiazda świeci najjaśniej.
Jeśli kochacie muzykę, a w szczególności jazz, istnieje duża szansa, że The Eddy stanie się jednym z waszych ulubionych seriali. Sposób, w jaki twórcy podchodzą do prezentowania scen, podczas których bohaterowie tańczą, grają i śpiewają, budzi wielki podziw. Z drugiej strony mamy opowieści o ludzkich troskach i bohaterów budzących sympatię. Ich historie nie są czymś, czego byśmy nie znali, jednak w połączeniu z muzyczną narracją i niezwykłym klimatem daje to piorunujący efekt. Dlatego też warto odwiedzić The Eddy, nawet jeśli nie jesteśmy wielkimi fanami jazzu. Trudno oprzeć się panującej tam magii.