Dwuodcinkowe zakończenie bieżącego sezonu działa jak dobrze naoliwiona maszyna, w której najmniejszy trybik pracuje na sukces całości. Także i tutaj każdy wątek, drugoplanowa postać czy pozornie nieznaczące motywy są niezbędne do tego, aby opowieść zyskała znamiona czegoś wielkiego. Bardzo przyjemnie śledzi się fabułę, która nie marnuje swojego potencjału. Poszczególne postacie, odgrywające w przeciągu drugiej połowy sezonu mniejszą lub większą rolę, stają się teraz kluczowymi elementami całości. Pokłosie większości wątków uderza nagle ze zdwojoną siłą. W ślad za powyższym, pobyt Naomi na Behemocie był niezwykle istotny dla toczących się w finale wydarzeń. Bohaterka poznała statek i nawiązała stosunki z kilkoma istotnymi postaciami. Wynikiem tego, w ostatnim odcinku, jej wejście w wydarzenia jest płynne i dynamiczne, a rola w końcowych rozstrzygnięciach nie do zakwestionowana. Monica Stuart, dziennikarka usunięta siłą z Rocinante, teraz dzięki znajomości z Amosem i Alexem, przyczynia się do uratowania świata przed zagładą. Relacja stworzona w poprzednim odcinku między Ashfordem i Drummer staje się kluczowa w toczącej się próbie sił. Nawet taka trzecioplanowa postać jak Diogo Harari dostaje swoje pięć minut. Oglądając poprzednie epizody, widz mógł zastanawiać się, w jakim celu ta postać ciągle majaczy gdzieś w tle wydarzeń. Teraz Harari dostarcza nam kilku naprawdę ekscytujących momentów, wchodząc w buty całkiem potężnego złoczyńcy. Swoją drogą, akcja zakończona pokonaniem tego villaina jest jedną z najbardziej błyskotliwych w historii The Expanse. Sposób, w jaki Harari zostaje „oddelegowany” do krainy wiecznych łowów, może wywołać u oglądających uśmiech satysfakcji, szczególnie że unikamy poświęcenia tak ciekawej postaci jak Drummer.
fot. Syfy
Twórcy podchodzą do swoich bohaterów z wielkim szacunkiem. Wydarzenia z finału są niezwykle intensywne, ale żadna z kluczowych postaci nie traci życia. W odróżnieniu od na przykład Game of Thrones, w The Expanse nie chodzi o dostarczanie emocji poprzez zaskakiwanie widzów kolejnymi zgonami. Tutaj główne postaci są fundamentem opowieści. Czasem schodzą na dalszy plan (tak jak Chrisjen Avasarala w drugiej połowie trzeciego sezonu), ale The Expanse jako całość nie będzie tym samym bez swoich filarów. Dlatego też nawet szaleństwo Ashforda nie zostaje ukarane śmiercią. Wręcz przeciwnie – jedna z końcowych scen pokazuje, że kapitan wciąż darzony jest wielkim szacunkiem. W pierwszym momencie takie podejście może razić, ale po głębszym zastanowieniu można dojść do wniosku, że kierunek obrany przez twórców jest właściwy. Widzowie zamiast co odcinek drżeć ze strachu przed odejściem swojej ulubionej postaci, mogą związać się emocjonalnie z kolejnymi bohaterami i z satysfakcją obserwować ich rozwój oraz rolę w toczących się wydarzeniach.
fot. Syfy
A dzieje się dużo, nie tylko na Behemtohcie, ale też na poziomie głównej osi fabularnej. Wszystko to jednak melodia przyszłości. Odkrycia Holdena i Millera są oczywiście niebagatelne i stanowią klucz do zrozumienia The Expanse, ale stanowią jedynie przedsmak tego, co nastąpi wkrótce. Dobrze jednak, że twórcy cały czas rozwijają świat serialu. Dowiadujemy się o istnieniu nieznanej cywilizacji, która najpierw stworzyła protomolekułę, a następnie w niejasnych okolicznościach zniknęła. Miller i Holden mają wielką zagadkę do rozwiązania. Wygląda na to że kosmos ma wciąż wiele tajemnic. Gorączka złota, zapowiedziana w końcówce odcinka z pewnością nie będzie stanowić jedynego motywu przewodniego nadchodzących serii. Galaktyka wciąż będzie eksploatowana. Idąc tropem poprzednich epizodów, również i tym razem twórcy fundują nam konstrukcję odcinka polegającą na powolnym podkręcaniu tempa. Najpierw obserwujemy poszczególne składy i jednostki przybywające na Behemotha. Gdy wszyscy są już w jednym miejscu, akcja nieco się intensyfikuje. Pojawiają się emocje, rozmowy między poszczególnymi postaciami stają się coraz bardziej gorączkowe. W końcu dochodzi do kilku zwrotów akcji i wydarzenia zaczynają pędzić z zawrotną prędkością. Na wszystkich frontach dzieje się niezwykle dużo, aż do wielkiej kulminacji na mostku kapitańskim, gdzie Melba nokautuje Ashforda, a Holden ratuje świat.
fot. Syfy
Poszczególne wątki pełne są ozdobników fabularnych, nadających kolorytu opowieści i sprawiających, że całość ogląda się bardzo przyjemnie. Wykończenie Harariego to jeden z takich motywów. Za kolejny intrygujący moment można uznać rodzącą się relację między Amosem a Anną. Rozmowa między tą dwójką, gdy duchowna zwraca się do mechanika filozoficzną nowomową, a ten odpowiada jej prostymi, ale logicznymi stwierdzeniami, jest z jednej strony zabawna, a z drugiej chwyta za serce. Po raz kolejny świetnie wypada gra aktorska David Strathairn.  Klaes Ashford jest w centrum wydarzeń. To zdecydowanie najistotniejsza postać finału, która pod względem charyzmy przerasta wszystkich pozostałych bohaterów The Expanse. Nie dziwi więc fakt, że twórcy do tej roli zatrudnili artystę o wielkim aktorskim talencie. W dużej mierze od interpretacji tej postaci zależał sukces ostatnich odcinków serialu. Finał trzeciego sezonu The Expanse wpisuje się w poziom drugiej połowy serii. Nie obniża go, ale też znacząco nie podwyższa. To wciąż najlepsze telewizyjne science fiction. Co ciekawe, opowieść ma szansę wkroczyć na nowy poziom – zarówno jeśli chodzi o walory artystyczne, jak i formalne. Przejście do Amazon wydaje się punktem zwrotnym w historii serialu. Z czym się wiąże przejęcie produkcji przez potentata, możecie przeczytać tu. Nam pozostaje czekać na premierową odsłonę nowej serii, mając w pamięci to bardzo dobre zakończenie trzeciego sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj