The Expanse – jeden z najważniejszych seriali science fiction ostatnich lat powrócił z 4. serią. Dzięki Amazon Prime Video może nadal snuć swoją niesamowitą opowieść o kosmicznych odkrywcach. Jak prezentuje się produkcja zrealizowana pod skrzydłami streamingowego giganta?
Wyjaśnijmy już na wstępie – nie ma mowy o żadnej rewolucji zarówno w treści, jak i w formie serialu. Część fanów prognozowała, że dzięki Amazonowi
The Expanse przerodzi się w kosmiczną
Grę o tron i szturmem podbije serca masowej widowni. Nic takiego raczej się nie stanie, ponieważ zmiany, które zaszły w formule są na tyle subtelne, że nie powinny wpłynąć na recepcję serialu. To wciąż jest dość trudny i wymagający myślenia format. Przeciętny widz może pogubić się w niektórych zawiłościach fabularnych. Nie oznacza to oczywiście, że nic nie uległo metamorfozie. Po pierwsze, dostaliśmy cały sezon od razu, co we współczesnej telewizji ma ogromne znaczenie. Odcinki nieco się wydłużyły, pojawiło się więcej akcji, a oprawa techniczna zauważalnie poszła do przodu.
The Expanse zawsze był serialem bardzo ładnym, a teraz warstwa audiowizualna imponuje jeszcze bardziej. Czwarty sezon przepełniony jest momentami, w których produkcja pokazuje pełnię swoich możliwości.
W najnowszej serii spotykamy naszych bohaterów jakiś czas po odkryciu Pierścienia. Galaktyczna brama jest teraz strzeżona, kontrolowana i badana przez zintegrowane siły Ziemi i Marsa. Przyciąga jednak uwagę Pasiarzy, którzy po drugiej stronie Pierścienia szukają dla siebie nowego świata. Część z nich znajduje podobną do Ziemi planetę Ilus, na której postanawia się osiedlić. Ich śladami podążają pozostałe ekspedycje, co jak łatwo się domyślić, generuje konflikty. Rozpoczyna się swoista gorączka złota i walka o nowy ląd. Problem jednak jest taki, że nowy świat kryje wiele tajemnic i jest bardzo niebezpieczny. Na Ilus znajduje się Protomolekuła, która stanowi zagrożenie dla każdego odwiedzającego planetę. Kluczem do rozwiązania zagadki nowego świata jest nasz stary znajomy – James Holden.
Załoga Rocinante dociera na Ilus niczym siedmiu wspaniałych na Dziki Zachód. To porównanie jest jak najbardziej zasadne, ponieważ nowa seria w wielu miejscach nawiązuje do westernowych klasyków. Momentami robi to tak jawnie, że bohaterowie w swoich rozmowach wspominają początki Ameryki i kolonizację nowych ziem. Co więcej, strzelaniny na Ilos są na porządku dziennym, a jedno z najważniejszych rozstrzygnięć sezonu ma miejsce podczas pojedynku rewolwerowców. Przyjęta estetyka posiada pewien urok. Surowy teren, niewielka osada Pasiarzy i nowo przybyli, którzy próbują wprowadzić własne porządki. Otoczenie wokół jest bardzo nieprzyjazne. Planeta ma swoje kaprysy, a ludzie nie mają szans w konfrontacji z bezlitosną naturą świata, będącego w dziwnej symbiozie z Protomolekułą. Jednym słowem, w nowym sezonie znajdą coś dla siebie zarówno fani
Diuny, jak i
Deadwood. To jednak nie wszystko.
Centralną częścią opowieści jest oczywiście Ilus, ale to nie oznacza, że Ziemia, Mars i kosmos traktowane są po macoszemu. Podczas gdy ekipa Holdena zmaga się z Protomolekułą, Chrisjen Avasarala próbuje utrzymać stanowisko Sekretarza Generalnego Ziemi, Bobbie Drapper przeżywa ciężkie chwile na Marsie, a Klaes Ashford rusza w pogoń za pewnym niebezpiecznym kosmicznym piratem. Poszczególne wątki są w pewien sposób ze sobą powiązane, jednak ich siłę stanowi autonomiczność. Każda z historii jest ciekawa i każda z nich wnosi coś ważnego do uniwersum
The Expanse. Avasarala, Drapper i Ashford świetnie wypadają pod względem charakterologicznym. Tej pierwszej do twarzy jest z władzą absolutną, Bobbie na zakręcie życiowym zyskuje dużo więcej osobowości, a Ashfordowi charyzma dosłownie wylewa się uszami. Historie tych postaci nie są wątkami pobocznymi, a dopełnieniem głównej fabuły, która jak zawsze skupia się na Holdenie i jego ekipie.
Najważniejsze jednak jest to, że opowieść wciąga. Jak pamiętamy, pierwsze sezony miały problem pod tym względem. Teraz twórcy nauczeni na błędach, odpowiednio równoważą motywy akcji z dialogami. Fabuła nie jest przegadana, co więcej najlepsze momenty poszczególnych odcinków związane są z motywami dynamicznymi i sensacyjnymi. Świetnie wypadają również sekwencje science fiction. Protomolekuła odgrywa coraz większą rolę w opowieści, a w czwartym sezonie jest jednym z równorzędnych bohaterów. Można ją porównać do zagrożenia, z którym protagoniści uwięzieni są w lokacji bez wyjścia. Zjawiskiem, które bohaterowie starają się nieskutecznie okiełznać.
Jako że na Amazonie wylądował od razu cały sezon
The Expanse, widzowie stają przed wielkim wyzwaniem, żeby nie obejrzeć wszystkiego za jednym razem. Polecam robić przerwy pomiędzy odcinkami po to, by złapać oddech przed kolejną dawką kosmicznego westernu i zagwarantować sobie trochę czasu na analizę tego, co się właśnie zobaczyło.
Binge watching w tym wypadku może działać na niekorzyść odbioru całości, a przecież
The Expanse to nie tasiemiec, w którym odcinki są do siebie bliźniaczo podobne. Każdy epizod stanowi pewien ważny segment, ale jeśli zbyt szybko i niedbale podejdziemy do seansu, mogą nam uciec zarówno ważne elementy fabularne, jak i unikalny klimat.
Wspaniale ogląda się tak dobrze przygotowaną merytorycznie opowieść o ludzkości, która stawia kolejne kroki na drodze ku podbojowi kosmosu i natrafia na pierwsze inteligentne formy życia. Patrząc na to z tej perspektywy, omawiany sezon wydaje się jednym z najistotniejszych do tej pory. Tak powinno robić się opowieść science fiction z krwi i kości. To już czwarta seria, a historia wciąż trzyma się kupy (duża w tym zasługa pierwowzoru literackiego). Szkoda tylko, że na dalszą część przygód załogi Rocinante będziemy musieli poczekać, kto wie, jak długo.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h