W zeszłym tygodniu prognozowaliśmy wystrzałowy finał 5. sezonu The Expanse. Niestety, nasze przewidywania się nie sprawdziły. Dostaliśmy odcinek niewyróżniający się na tle pozostałych odsłon z najnowszej serii.
Dziwny był to sezon The Expanse. Pierwsze trzy odcinki przygotowywały widza na wydarzenia, które mają nastąpić. Skrupulatnie, miarowo, powoli budowały kontekst i wprowadzały bohaterów w poszczególne wątki. W czwartym epizodzie nastąpił spektakularny game changer i większość widzów przypuszczała, że odtąd wydarzenia będą toczyć się właśnie w takim tempie. Niestety, z każdym kolejnym odcinkiem napięcie spadało aż do ostatnich odsłon, kiedy to przez większość czasu praktycznie nic się nie działo. Akcja się zatrzymała, a bohaterowie wciąż tkwili w tych samych miejscach. Nie wyglądało to zbyt dobrze, ale wielu z nas miało nadzieję, że finał zatrze negatywne wrażenie przedostatnich epizodów. Kończy się jednak mało efektownie. Dopiero ostatnie sekundy przynoszą intrygujące wydarzenia. Niestety, jest to jedynie zapowiedź tego, co może (ale nie musi) nastąpić. Znów znajdujemy się więc w punkcie wyjścia.
Najważniejsza konkluzja płynąca z omawianego odcinka jest taka, że nadal jesteśmy daleko od zakończenia wojny. Można by rzec, że znajdujemy się w przedsionku dramatycznych wydarzeń, które dopiero zaczną eskalować. Dyskusyjny stan rzeczy, bo przecież mieliśmy cały sezon, żeby rozkręcić akcję. Tymczasem w finałowej odsłonie piątego sezonu Chrisjen Avasarala podsumowuje wydarzenia mające miejsce w czwartym odcinku (atak meteroidów na Ziemię). Co w takim razie z pozostałymi odsłonami? Czy to, co działo się na przestrzeni ostatnich epizodów, nie miało fabularnego znaczenia? Po co twórcy przez tyle ekranowych minut serwowali nam męki Naomi, jeśli w ogólnym rozrachunku bohaterka znowu jest w punkcie wyjścia? Nasza dzielna drużyna Rocinante włącza się w wojnę – to kolejna istotna konkluzja finału. Ponownie jednak jest to jedynie zapowiedź tego, co dopiero może nastąpić.
Niestety, wszystko wskazuje na to, że większość wątków albo była źle skonstruowana, albo zwyczajnie niepotrzebna. Wracając do Naomi – z punktu widzenia finału zupełnie niezrozumiałe jest poświęcenie tak dużej ilości czasu jej zmaganiom na Chetzemoce. Również pobyt bohaterki na statku Inarosa nie został odpowiednio wykorzystany. Działania Nagaty wpłynęły na Philipa, który poczuł się ponownie zdradzony. Odrzucił więc sentymenty i wszedł w buty swojego ojca. W finale syn Naomi i Marco otrzymuje kilka minut na zaprezentowanie swojego nowego bezkompromisowego „ja”. To nie wystarczy, żeby odpowiednio skonkludować wszystko to, co w przeciągu sezonu działo się na linii ojciec–matka–syn.
W bieżącym odcinku dostajemy wreszcie nieco akcji, ale czy jest ona satysfakcjonująca? Wolta Drummer chyba nikogo nie zaskoczyła. Dziwi natomiast łatwość, z jaką wojowniczka robi wyrwę we flocie Inarosa i wraz z Holdenem niszczy jego statki. Sama bitwa nie imponuje efektownością i wizualnymi fajerwerkami. Momentami jest tak chaotycznie, że ciężko połapać się kto, do kogo strzela. Wcześniej narzekaliśmy na zbyt wolne tempo wydarzeń, teraz można mieć pretensje o za szybkie rozstrzygnięcie zmagań. Wątkowi nie pomaga rzewne rozstanie Drummer ze swoją załogą. Czy ktoś z oglądających naprawdę był zaangażowany w problemy uczuciowe Caminy i bliskich jej ludzi? Przez cały sezon nie prowadzono właściwie postaci i teraz mamy pokłosie podjętych decyzji. To, co w zamiarze miało nas poruszyć, nie wywołuje żadnych emocji.
Niezbyt wzrusza również śmierć Alexa Kamala. Raz, że spodziewaliśmy się takiego rozwiązania (aktor portretujący protagonistę odchodzi z obsady), dwa – zarówno twórcy, jak i bohaterowie bardzo szybko przechodzą do porządku dziennego po odejściu tej postaci. Serial nie przywiązuje wielkiej wagi do śmierci Kamala, a jego przyjaciele z Rociante nie ronią nawet łzy. Nikt nie oczekiwał smętnego pożegnania, ale fajnie by było, gdyby historia bohatera otrzymała interesującą konkluzję. Niestety, nic takiego nie następuje. Przez całą długość sezonu bohater nie opuszczał kokpitu pilota. Również w nim przyszło mu umrzeć. Mało to kreatywne i finezyjne. Alex Kamal w piątej serii stał się bohaterem trzecioplanowym. Smutny koniec dla protagonisty, który wcześniej odgrywał kluczową rolę. Takie rozwiązanie wywołuje wrażenie, jakby twórcy nie szanowali swoich bohaterów.
Finał piątego sezonu jest również wprowadzeniem do szóstego. Przejście przez pierścień marsjańskiego statku wypada intrygująco, ale ile jeszcze musimy odhaczyć preludiów, żeby opowieść nabrała rumieńców? Po wcześniejszych sezonach część z nas ma zapewne wysokie oczekiwania co do jakości The Expanse. W świetle tego jawi nam się pewien zaskakujący fakt. Wygląda na to, że stacja Syfy radziła sobie dużo lepiej z The Expanse, niż teraz czyni to Amazon. Jest to zadziwiające, bo po przejęciu formatu przez streamingowego giganta wszyscy oczekiwali, że serial z przytupem wejdzie do pierwszej ligi. Niestety, nic takiego się nie dzieje. Co więcej, można odnieść wrażenie, że producenci jak najszybciej chcą wygasić projekt i definitywnie go zamknąć. Świadczyć o tym może zarówno zapowiedź zakończenia go po szóstym sezonie, jak i potraktowanie tego piątego nieco po macoszemu.