Pierwsze trzy odcinki 5. sezonu The Expanse to klasyczna rozbiegówka. Które wątki zapowiadają się najlepiej, a które wymagają fabularnego upgrade’u? Przeczytajcie recenzję spoilerową.
The Expanse w znamiennym dla siebie stylu nie bawi się w prologi czy monotonne wprowadzenia, tylko od razu rzuca nas w sam środek akcji. Podobnie jak w poprzednich seriach śledzimy kilka równolegle toczących się wątków. Nowością w formule serialu jest rozdzielenie członków załogi Rocinante. Do tej pory grupa stanowiła monolit, teraz każdy ma osobną wielowarstwową historię. To znacząca zmiana, bo dotąd na pierwszym planie znajdowali się zazwyczaj tylko James i Naomi. Alex i Amos często stanowili tło opowieści, a ich wątkom zdarzało się odgrywać rolę uzupełniaczy. Teraz jest inaczej: każdy z czwórki protagonistów pełni podobną funkcję fabularną. Co więcej, to nie wokół Nagaty i Holdena toczą się najciekawsze wydarzenia.
Przyjrzyjmy się pokrótce wszystkim rozpoczętym historiom i zastanówmy się, która z nich ma największy potencjał. Losy poszczególnych postaci pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego, ale jasne jest, że w kluczowym momencie sezonu wszystkie wydarzenia zespolą się w jeden wątek, a załoga ponownie się zjednoczy. Jak na razie bohaterów dzielą olbrzymie kosmiczne odległości, a sprawy, którymi się zajmują, mają autonomiczny charakter. Na pierwszy ogień weźmy Amosa, bo ta postać już od jakiegoś czasu bryluje w rankingach popularności miłośników serialu. Nasz ulubiony twardziel przybywa na Ziemię – do Baltimore – i zanurza się w meandry swojej przeszłości. Pierwsze minuty spędzone z tym bohaterem mogą sugerować, że twórcy planują podkręcić jego „badass level” do granic możliwości. Szybko jednak fabuła wyprowadza nas z błędu, bo dzięki interesująco rozwiązanym retrospekcjom mamy okazję zobaczyć wrażliwszą stronę Amosa. Na tym etapie opowieści jego wątek wydaje się najbardziej przyziemny (w końcu dzieje się na Ziemi). Ma w sobie coś z gangsterskich opowieści o powrocie do domu „jedynego sprawiedliwego”. Ta klisza nie razi zbytnio, bo przygody Amosa wciąż dobrze się ogląda, a portretujący go Wes Chatham świetnie wywiązuje się ze swoich aktorskich obowiązków. Historia ma szansę na naprawdę ciekawe rozwinięcie, o ile twórcy nie za szybko wrzucą bohatera w intergalaktyczną rozgrywkę grubych ryb.
Takie rozwiązanie jest możliwe, bo już w pierwszym odcinku Burton konfrontuje się z „Lady Machiavelli”, czyli Chrisjen Avasaralą. W tym przypadku twórcy powtarzają schemat wypracowany w poprzednich sezonach i jak na razie na horyzoncie nie majaczy żadna fabularna wolta. Była pani prezydent konkuruje w swoim stylu z politycznymi oponentami, próbując wskazać na rzeczywiste problemy trapiące świat. Jej punkt widzenia kontra perspektywa przeciwników – standard. Wszystko na to wskazuje, że w jej działaniach pewną rolę odegra właśnie Amos. Miejmy nadzieję, że krewki zakapior sprawi, że zamiast odgrzewanego kotleta dostaniemy tym razem dobrze wypieczony fabularny stek.
Początek piątego sezonu koncentruje się na życiu osobistym bohaterów. Alex przybywa na Marsa, żeby pojednać się z rodziną, a Naomi wyrusza w poszukiwania swojego syna. Szybko okazuje się, że jest to tylko zmyłka, bo kwestie rodzinne schodzą na dalszy plan, a bohaterowie zostają wrzuceni w sam środek kryminalno-kosmicznej intrygi. Wątek Alexa i Bobby zdaje się bliźniaczo podobny do historii Drapper z poprzedniej serii. Już wtedy marsjańska opowieść miała detektywistyczny charakter i skupiała się na skrupulatnym ujawnianiu tajemnic tamtejszego półświatka. Tym razem podążamy podobnym torem, choć spisek wydaje się zakrojony na szerszą skalę. Jak na razie wątek nie budzi dreszczy emocji, ale zobaczymy, co będzie dalej.
Naomi natomiast zostaje zestawiona z głównym antagonistą sezonu - Marco Inarosem. Na ponowne spotkanie tej pary musimy jednak jeszcze poczekać. Jak na razie dostajemy rzewne pożegnanie Nagaty z Holdenem oraz początek śledztwa mającego doprowadzić protagonistkę do jej syna. Ponownie zamiast fabularnych fajerwerków otrzymujemy zapowiedź tego, co może nastąpić. Nie ma wątpliwości, że Inaros w tej historii będzie odgrywać pierwsze skrzypce, podobnie jak w całym sezonie. Rewolucjonista i anarchista to wdzięczny model do fabularnej eksploracji, ale czy uda się tutaj uniknąć stereotypowania? Na pewno głównym generatorem scen walk i akcji będzie wątek Caminy Drummer, która w imię zemsty rusza w pościg za Inarosem. Piraci kontra wyjęci spod prawa rewolucjoniści – mamy tu szansę na wyborny kosmiczny western. Wydaje się, że ta historia ma największy potencjał rozrywkowy. Dodatkowo zestawienie charyzm Drummer i Inarosa może doprowadzić do ciekawego pojedynku charakterów.
Na koniec zostawmy „ulubieńca” wielu widzów – pana Jamesa Holdena. Na szczęście tym razem „kosmiczny Jon Snow” wypada całkiem nieźle. Co prawda jako postać wciąż nie ewoluuje, ale to w jego wątku pierwsze skrzypce odgrywa protomolekuła. Najbardziej tajemniczy motyw The Expanse tutaj znajduje swoje rozwinięcie. Warto też zauważyć, że wśród głównych bohaterów ponownie pojawia się Fred Johnson, a cała intryga jest bardzo enigmatyczna. W poprzedniej serii dowiedzieliśmy się naprawdę wiele o protomolekule. Czy twórcy będą w stanie nas jeszcze czymś zaskoczyć w tej kwestii? Miejmy nadzieję, że pojawią się fabularne wolty, bo tak uboga charakterologicznie postać jak James Holden będzie miała wielkie problemy, żeby pociągnąć główny wątek fabularny sezonu.
Rozbiegówka 5. sezonu The Expanse spełnia swoją funkcję. Trzy pierwsze odcinki nie wbijają w ziemię, ale stanowią zadowalający prognostyk tego, co może nastąpić. Na tę chwilę najlepiej prezentują się wątki: Amosa, Drummer i Holdena, trochę gorzej Drapper, Alexa oraz Chrisjen. Dużo zależy również od postaci Marco Inarosa. Jeśli rewolucjonista zostanie właściwie poprowadzony, cała fabuła nabierze rumieńców.