Produkcja powstała w oparciu o serial koreański pod tym samym tytułem. Głównym bohaterem jest młody lekarz, który ma problemy z interakcją z ludźmi. Mężczyzna ma syndrom sawanta, co oznacza, że przy braku zdolności społecznych i interpersonalnych, posiada genialny umysł - Shaun Murphy jest najlepszym chirurgiem, który przyczynia się do ratowania życia wielu pacjentów. Za serial odpowiada David Shore, twórca popularnego House M.D.. Choć tematyka wydaje się odkalkowana od poprzedniego projektu, główni bohaterowie jednak się od siebie różnią - w przeciwieństwie do House'a, Murphy jest cichy, wycofany i małomówny. To dobrze - inaczej rzeczywiście można byłoby mieć poczucie, że oglądamy w zasadzie to samo. Mężczyznę poznajemy w dniu przeprowadzki do nowego miasta, gdzie ma rozpocząć pracę w szpitalu. Już na samym początku sugeruje nam się, że Shaun jest pedantem i musi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Świadczą o tym sceny z pakowaniem walizki lub ujęcia, w których spiętym krokiem przemierza świat po idealnie prostej linii. Wszystko to buduje pewien wizerunek głównego bohatera, celowo wyróżniając go z beztroskiego i spontanicznego tłumu ludzi. Na jego postrzeganie mają wpływ również retrospekcje, które pojawiają się w momentach budzących skojarzenia Shauna. Za sprawą kopniętej piłki czy niefortunnego pytania, przenosimy się w przeszłość, obserwując jego trudną sytuację rodzinną, zażyłą relację z bratem, czy problemy w szkole. W pewnych sytuacjach retrospekcje zastępują fabułę bieżącą, zupełnie tak jakby razem z nami oglądali je pozostali bohaterowie z którymi rozmawia mężczyzna. Rzeczywiście zaoszczędza to czas ekranowy, ale też tworzy dziwne wrażenie opowiadania bajki zgromadzonym, co nie do końca pasuje do serialu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy chcą za wszelką cenę przedstawić Shauna jako kogoś, wobec kogo trzeba czuć litość. Trudne dzieciństwo, traumy – wszystko mamy podane jak na tacy, by móc wkroczyć w dalszą część serialu z odpowiednim wobec niego nastawieniem. Shaun odrobinę na tym traci, bo mimo swojej nieprzeciętności wydaje się bardzo jednolity. Kreacji bohatera nie sprzyja także sam Freddie Highmore, który wygląda jakby był żywcem wycięty z serialu Bates Motel – jego sposób wysławiania się, gesty i mimika są w zasadzie takie same, ale liczę, że to tylko pierwsze, mylne jeszcze, wrażenie. Mamy tu zatem do czynienia z typowym serialem medycznym i rzeczywiście, pierwszy odcinek również pozostaje raczej typowym. Jest szpital, grono znajomych lekarzy różniących się od siebie osobowościami, a także przypadek pierwszego rannego, czyli wielką próbę dla naszego Shauna. Główna akcja rozpoczyna się jeszcze poza szpitalem – na lotnisku, gdzie on sam staje się świadkiem wypadku. To otoczenie, jak się zdaje, również nie jest przypadkowe – w tłumie pędzących i panikujących ludzi, mężczyzna znów błyszczy swoim opanowaniem, wybitnie rzucając się w oczy. Niemniej jednak, scena wypada ciekawie, także za sprawą dynamicznego montażu i efektów. Zorganizowany umysł Shauna sprawia, że mężczyzna widzi wszystko podręcznikowo, jakby miał w głowie mapę. Przykłady tego pojawiają się także na ekranie, gdy ciało zranionego przybiera formę szkicownika, na którym pojawiają się linie, żyły i notatki z medycznego dziennika. Takie formy ciekawostek są bardzo przystępne – wyraźnie tłumaczą każde działanie głównego bohatera, a przy tym mogą pozostać w głowie na dłużej, faktycznie wpływając na wiedzę widza. Nie jest to jednak nic odkrywczego, bo podobne zabiegi pojawiały się w kinie i telewizji wielokrotnie. Pierwszy odcinek to zaledwie wprowadzenie – poznajemy motywacje bohatera, ale także wkraczamy do szpitala, który dopiero przygotowuje się na jego nadejście. Bohaterowie, którzy prawdopodobnie będą ważni dla dalszych wydarzeń (czyli wszyscy lekarze ze szpitala), zostali na razie zarysowani bardzo pobieżnie, a z tłumu wyróżnia się jedynie Claire Brown (Antonia Thomas) - jak się zdaje, druga najważniejsza bohaterka opowieści. Wszystko to jednak tylko sygnały, które prawdopodobnie zostaną rozwinięte w kolejnych odcinkach – w chwili obecnej nasza wiedza na temat pozostałych bohaterów jest nikła, a środowisko medyków przedstawiono głównie po to, by dać podłoże nieuchronnemu konfliktowi. Nie wszyscy w szpitalu są bowiem przychylni decyzji o zatrudnieniu Shauna, co zwiastuje interpersonalne problemy. Choć odcinkowi towarzyszy przyjemna dla ucha ścieżka dźwiękowa, momentami muzyka przybiera dziwną, heroiczną barwę, co nadaje niepotrzebnego wrażenia patosu. Najgorzej wypada scena końcowa, w której monolog głównego bohatera jest ozdobiony poruszającymi dźwiękami, mającymi zapewne jeszcze bardziej wywyższyć go w oczach widza. Zabieg dość naiwny i oklepany. Pilotowy odcinek serialu The Good Doctor wypada przeciętnie, jednak nie jest to jeszcze zniechęcające. Być może oceniam to przez pryzmat własnych zainteresowań, bo rzeczywiście jestem ciekawa kolejnych przypadków medycznych, z jakimi zmierzy się młody lekarz. Na razie jednak nie można tu mówić o żadnej nowatorskości, czy wyjątkowym pomyśle  - medycznych seriali jest przecież wiele i nie wygląda na to, by ten miał się czymkolwiek wyróżniać. Jest schematycznie, momentami zbyt melodramatycznie. Na plus ładne ujęcia i spokojna praca kamery. Zobaczymy, co wydarzy się dalej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj