W ostatnim odcinku pierwszej połowy sezonu Shaun po raz pierwszy zbuntował się przeciwko nadopiekuńczemu Glassmanowi i uciekł bez pozostawienia wskazówki, dokąd się udaje. Bieżący odcinek rozpoczynamy w zasadzie od tego samego momentu – Glassman nie zdążył jeszcze opuścić bloku Shauna i gorączkowo przeszukuje jego mieszkanie. Jestem nieco zaskoczona jego postawą – fakt, iż bez pozwolenia ładuje się do domu sąsiadki jest naprawdę desperacki, a jego późniejsza apatia wskazuje na to, że zależy mu na chłopaku bardziej, niż mogliśmy przypuszczać. Podejrzewam, że kulisy ich relacji zostaną z czasem wyjaśnione, jednak na chwilę obecną jest to dla mnie dość nietypowe zachowanie. Co z tego, że Shaun jest jego wychowankiem – chłopak jest w tej chwili dorosły, zatem czemu Glassman obchodzi się z nim jak z jajkiem i dlaczego tak bardzo stara się go kryć? Na razie wypada to dość dziwacznie. Niemniej, doktor pełni tu tylko funkcję łącznika z poprzednim odcinkiem - poza rozpoczęciem, w dalszej części epizodu w zasadzie go nie ma. Dzięki temu unikamy jego melancholijnego nastroju, koncentrując się raczej na tym, co dzieje się u pozostałych. Odcinek od razu nabiera żywszych barw.
O fakcie, że wkraczamy w zupełnie nowy epizod, informuje sama smętna czołówka – co prawda mamy tu do czynienia z tym samym motywem muzycznym, jednak nieco spowolnionym i uderzającym w bardziej pesymistyczne brzmienia. I rzeczywiście, zapowiedziana zmiana jest dostrzegalna na każdej płaszczyźnie odcinka – szpitalna codzienność toczy się bez Shauna i nawet bez większego wzruszenia jego nieobecnością, zaś sam chłopak spędza dzień na przejażdżce ze swoją przebojową sąsiadką. I jak dziewczyna początkowo mnie irytowała, tak teraz nieco się z nią oswoiłam – jej relacja z Shaunem wypada naturalnie, a poza tym to właśnie za jej sprawą mamy okazję obserwować doktora w sytuacjach, o których do tej pory nam się nie śniło: Shaun pali gumę w samochodzie, upija się tequilą i śpiewa w konkursie karaoke. To ciekawa zmiana w jego codzienności, a dzięki udziałowi w takich małych wydarzeniach, sama postać bardzo zyskuje – Murphy nie jest już mądralińskim lekarzem, a zwykłym młodym człowiekiem, który cieszy się urokami życia. Przyjemnie się to ogląda i cieszę się, że w serialu medycznym znalazło się miejsce i na tak beztroskie chwile - nie licząc śmiechu przed telewizorem, to chyba pierwszy taki przypadek.
Szpitalne życie toczy się stałym rytmem – brak Shauna nijak nie wpływa na codzienną pracę czy relacje między lekarzami, co po raz kolejny ustawia go w pozycji bohatera pobocznego, jeśli chodzi o część medyczną. Na razie nie narzekam, bo ogląda się to dobrze – w takich sytuacjach widać, że serial potrafi żyć własnym życiem i nie jest zależny od jednostki, jaką jest główny bohater. Odważę się nawet stwierdzić, że perypetie innych są dla mnie ciekawsze niż sam Shaun - a tym bardziej, jeśli mamy do czynienia z naprawdę ciekawym przypadkiem medycznym, co w tym tygodniu rzeczywiście się udaje.
Poznajemy Katie i Jenny - bliźniaczki syjamskie zrośnięte głowami, które w przeciągu tego samego odcinka przechodzą i przeszczep nerki i operację rozdzielenia. To zabawne, bo nawet tutaj serial zrywa z tym, co obserwowaliśmy do tej pory – zwykle w każdym epizodzie były po dwa przypadki medyczne i dwie poważne operacje, tymczasem teraz mamy to wszystko w jednym. Dzięki temu, że nie wprowadzono żadnych innych pacjentów poza siostrami, można w pełni skupić się na ich losie, a trzeba przyznać - ten jest naprawdę intrygujący. Może to właśnie dlatego obecna sytuacja w szpitalu rzeczywiście budzi emocje – podczas zabiegu rozdzielenia bliźniaczek siedziałam jak na szpilkach, oczekując pozytywnego efektu. Nie wiem, czy czułam podobne zaangażowanie przy jakimkolwiek z poprzednich epizodów.
Nie zapominajmy również o tym, że sprawa sióstr syjamskich nie znalazła jeszcze swojego finału – bliźniaczki wciąż nie wybudziły się po operacji, co sugeruje, że wrócimy do ich przypadku w kolejnym odcinku. To również nowość – do tej pory, jak na procedural przystało, każda ze spraw rozpoczynała się i kończyła w obrębie tego samego epizodu. To dobrze, że tym razem zaproponowano nam coś innego – teraz przynajmniej mamy pewien punkt zaczepienia przed kolejnym odcinkiem, na który mimowolnie bardziej się czeka.
The Good Doctor rusza naprzód po przerwie całkiem dziarskim krokiem. Odcinek przemija bardzo szybko i nie ma w nim dłużyzn ani zbędnych przegadanych scen. Największe rozterki i przemiany przechodzi aktualnie oczywiście sam Shaun, który zdążył się już zakochać i poczuć trzask łamanego serca – fakt, iż zamknęliśmy epizod kadrem, w którym siedzi na przystanku autobusowym, może zwiastować jego rychły powrót do rzeczywistości. To jednak na pewno nie koniec jego relacji z Leą, na co wskazuje wygrywający jej piosenki odtwarzacz muzyki. W chwili obecnej jest całkiem przyzwoicie – może bez większej dynamiki, ale przynajmniej interesująco. Za bieżący odcinek – 6.5.