Choć kolejne odcinki serialu The Good Doctor nie są szczególnie angażujące, mamy tu niewątpliwie do czynienia z pewnym przełomem, jakim jest pierwszy w historii cliffhanger.
Jednak zanim o rzeczonym cliffhangerze pomówimy, warto ogólnie podsumować minione dwa epizody. W odcinku numer 9 najważniejszym problemem medycznym stała się ryzykowna operacja serca kilkuletniego chłopca z Afryki. Jednak, jak to w przypadku tego serialu bywa, nie był to jedyny pacjent wzięty w tym tygodniu pod lupę – na drugim biegunie pojawiła się podcasterka radiowa, nad którą zawisło widmo utraty głosu. I z tą postacią mam pewien problem – nie dość, że niewątpliwie znalazła się w cieniu wspomnianego chłopca, to jeszcze cała jej choroba została zarysowana dość pobieżnie. Pacjentkę poznaliśmy bowiem już na łóżku szpitalnym, po wycince próbki z krtani, zatem jej wątek kompletnie nie wzbudzał emocji. Większą uwagę skupiłam na samym poszukiwaniu zaginionej próbki niż na losie kobiety. A rzuca się to w oczy tym bardziej, że to chyba pierwszy przypadek, gdy o bohaterce z łóżka szpitalnego nie wiemy absolutnie nic. Nieudany pomysł i wykonanie – nie odczułabym żadnej różnicy, gdyby pacjentki po prostu tam nie było.
Podobnie zresztą działo się w odcinku numer 10 – tutaj również mieliśmy do czynienia z dwójką pacjentów, z których jeden był bardziej anonimowy od drugiego. Mowa o kobiecie z uszkodzoną nogą i młodym chłopaku z kontuzją ręki (swoją drogą ciekawe przeciwstawienie kończyn). I o ile z nim prowadzono jeszcze jakiekolwiek rozmowy, z których wynikała trudna przeszłość z rakiem, o tyle w przypadku kobiety ponownie mieliśmy do czynienia z lekceważącym stosunkiem twórców. Dziewiąty odcinek to chyba najsłabiej zarysowane przypadki medyczne ze wszystkich, jakie pojawiły się do tej pory w serialu.
Taki obrót spraw nie oznacza jednak, że na innej płaszczyźnie nic się nie działo. Przeciwnie, działo się wiele – Claire musiała zmierzyć się z natarczywym kolegą, który bezczelnie ją dotykał, Melendez i jego narzeczona przeprowadzili poważną rozmowę o posiadaniu dzieci, zaś Andrews dostał wykład od żony, który poskutkował jego większym zaangażowaniem w sytuację pracowników w szpitalu. Najciekawiej z tego wszystkiego wypada oczywiście Claire – od samego początku na jej barkach spoczywa znaczna część fabuły, w związku z czym śledzenie jej perypetii to naturalna kolej rzeczy – w końcu to ona obok Shauna zdaje się być główną bohaterką produkcji. Wątki ordynatorów niespecjalnie angażują czy poruszają, ale nie można odmówić im zgrabnego układu – zarówno Melendez jak i Andrews zaprezentowali nam się w tym tygodniu jako mężczyźni swoich kobiet, a za sprawą ich dialogów czy działań, możemy poznać nieco szerzej ich światopoglądy. A te z kolei znalazły zastosowanie w dalszych wydarzeniach fabularnych – dla przykładu: gdyby nie rozmowa z żoną, Andrews nie zaangażowałby się w poszukiwania próbki. Są to jednak proste schematy, a same wątki niczym nie zaskakują, zatem trudno mówić tu o większym efekcie „łał”. Na plus zapisuję tyle, że przynajmniej dowiadujemy się o bohaterach czegoś więcej.
Na tym wszystkim traci oczywiście Shaun, którego czas ekranowy zdaje się być coraz bardziej okrojony. Oczywiście młody lekarz pojawia się w wielu scenach, jednak zwykle jako dodatek. Nie zgłębiamy się w jego historię, a jeśli już, to tylko na chwilę. Jako, że wciąż jestem zirytowana tą konkretną postacią, nie narzekam – okazuje się, że wydarzenia mogą płynnie się toczyć bez Murphy'ego i czasem wychodzą na tym znacznie korzystniej. Postać Shauna sprawdza się jako wyrazisty akcent w relacjach interpersonalnych – widać to przede wszystkim w scenie, w której dywaguje o strategii flirtowania z kolejnymi pracownikami szpitala. Świetny komiczny wątek, który dobrze zadziałał w odcinkach. Jednak gdy zostajemy sam na sam z jego głową i światopoglądem, robi się po prostu nudno i byle jak.
Niemniej jednak, to właśnie Shaunowi zawdzięczamy pierwszy w historii serialu cliffhanger – odcinek numer 10 kończy się bowiem jego niespodziewaną ucieczką, która pozostawia doktora Glassmana w ciężkim przejęciu. Prawdopodobnie nie zwrócilibyśmy na to szczególnej uwagi – w końcu w poprzednich odcinkach niejednokrotnie zdarzało się, że zaniepokojony Murphy brał nogi za pas lub izolował się od otoczenia – jednak teraz wraz z nim zniknęły wszystkie jego rzeczy, co może wskazywać na ważny przełom dla serialu. Nie wiadomo, czy wróci do pracy, nie wiadomo, czy znów spotka się z Glassmanem. Na razie pozostajemy z wielkim znakiem zapytania i jestem bardzo ciekawa, jak z tego zabiegu wybrną twórcy. Mam tylko nadzieję, że nie po najprostszej linii oporu, jaką byłoby umieszczenie chłopaka w mieszkaniu jego przebojowej sąsiadki...
Bieżące odcinki serialu The Good Doctor oceniam na 6.5. Za mało liczyli się pacjenci, a za dużo – prywatne życie bohaterów. Twórcom udało się już udowodnić, że potrafią znaleźć równowagę między obydwiema płaszczyznami, jednak tym razem została ona zachwiana. Bywało lepiej.