Głównym bohaterem serialu The Kominsky Method jest Sandy Kominsky – swego czasu znany i ceniony aktor, teraz zaś mentor początkujących i właściciel cieszącej się umiarkowaną popularnością szkoły aktorstwa. Sandy ma już swoje lata i trudno mu pogodzić się z upływającym czasem i przemijającą popularnością – wtóruje mu w tym jego agent i najbliższy przyjaciel, Norman Newlander. I tak, przez osiem odcinków pierwszego sezonu serialu, obserwujemy dwóch starszych panów, którym życie krok po kroku rzuca kłody pod nogi – jak nie utrata sławy, to problemy w rodzinie; jak nie długi to przerośnięta prostata... Jesień życia nie jest wcale taka kolorowa – i nie ważne, czy kiedyś było się znanym aktorem, czy też nie. Nowy serial Netflixa skupia się właśnie na tematyce przemijania i miło mi stwierdzić, że robi to z dużym wyczuciem i smakiem. Jeżeli po zwiastunach wydawało Wam się, że będziemy mieć tu do czynienia z aktorstwem bądź światem filmowym, spieszę wyjaśnić – otóż nie. Sandy Kominsky mógłby uprawiać jakikolwiek inny zawód i tak naprawdę nie miałoby to znaczącego wpływu na fabułę. Tym, co w serialu liczy się najbardziej, jest właśnie przemijający czas i wszystkie tego konsekwencje - te zagadnienia i problemy podniesiono w sposób bardzo inteligentny i przy zachowaniu poczucia (czarnego, ale wciąż) humoru. Cały ciężar fabuły opiera się tak naprawdę na barkach duetu głównych aktorów – Michael Douglas i Alan Arkin niejednokrotnie są ze sobą ścierani w kolejnej wymianie zdań, a na ich interakcje patrzy się z przyjemnością. Panowie są wiarygodni i czuć między nimi autentyczną energię, która dodaje całości odpowiedniej wyrazistości. Od początku ma się wrażenie, że patrzymy na coś życiowego, prawdziwego – Kominsky i Norman są nam przedstawieni z całą paletą wad i zalet, co czyni z nich zwyczajnie sympatycznych bohaterów. Nie trzeba dużo czasu, by poczuć wobec nich empatię i choć każdy ma swoje za uszami i każdy bywa irytujący, ich losy śledzi się z zainteresowaniem. Kreacje aktorskie – bez zarzutu, obydwaj aktorzy kupują widza w zasadzie z miejsca. Jako, że akcji bieżącej i napięcia nie ma tu szczególnie dużo, a całość bazuje przede wszystkim na słowie mówionym, jest to niekwestionowany plus – potrzeba talentu, by zainteresować publiczność swoją postacią, gdy ta nie ma wyraźnego pola do działania poza typowym dialogiem. Obydwu panom udaje się to na piątkę. Twórcą nowego serialu jest Chuck Lorre, autor The Big Bang Theory i innych powszechnie znanych sitcomów. The Kominsky Method sitcomem jednak nie jest, w związku z czym nie ma się co zniechęcać po przeczytaniu nazwiska scenarzysty w ekipie. Przeciwnie – serial jest zrobiony inteligentnie - żarty słowne czy dyskusje między bohaterami bywają naprawdę cięte, z tej też przyczyny, że ci są bardzo elokwentni. W fabule często pojawiają się także nawiązania do Teorii wielkiego podrywu bądź też autentycznych aktorek – serial jest mocno osadzony w rzeczywistym świecie i współczesnym Los Angeles. Świecie, w którym główni podstarzali bohaterowie nie do końca się odnajdują (na plus skonfrontowanie Sandy’ego z nastoletnim synem jego nowej znajomej – trudno o lepsze zobrazowanie różnicy pokoleń). Ciekawie wypada także sama realizacja – każdy z odcinków zatytułowany jest tak, jakby był jakąś uwagą czy wskazówką zapisaną w scenariuszu filmowym – „Agent rozpacza”, „Aktor unika”... Wszystkie epizody to krótkie (bo zaledwie 25-minutowe) fragmenty z życia głównych bohaterów i choć dzieli je niedługi okres czasu, widać wyraźnie, że wszystkie mają własny motyw przewodni. W jednym epizodzie będzie to pogrzeb, w drugim wizyta u urologa, w trzecim problemy z córką... Wypada to zgrabnie i widać, że jest to dobrze przemyślane. Jeżeli miałabym się do czegoś przyczepić, byłoby to natężenie przekleństw, podtekstów i dwuznaczności – czasem odnosiłam wrażenie przesytu kolejnymi żartami na temat seksu, tym bardziej, że podawane są tu dość nachalnie. Wydaje mi się, że bez tej „pikantnej” i wulgarnej otoczki serial nic by nie stracił – w obecnej formie aż za bardzo rzuca się ona w oko i nie sądzę, by była serialowi szczególnie potrzebna.
The Kominsky Method to przyjemny, życiowy, słodko-gorzki komediodramat na jesienny wieczór. Pierwsze odcinki pozwalają na wczucie się w jego charakterystyczny klimat - nie ma co udawać, że spodoba się on absolutnie wszystkim. Jeżeli jednak dacie się przekonać zgryźliwym dziadkom i ich problemom, po dwóch wprowadzających epizodach będzie już tylko lepiej. Niezobowiązująco, acz intrygująco – w sam raz dla widza, który od serialowych komedii wymaga czegoś więcej aniżeli nagranego z offu śmiechu.

Sprawdź, gdzie obejrzeć ten i inne filmy w VOD na stronie vod.naekranie.pl

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj