Tytuł nowego odcinka The Last of Us – czyli Left Behind – nawiązuje do growego dodatku, który został udostępniony po premierze pierwszej części oryginału. Dobrze, że twórcy zdecydowali się poruszyć w serialu ten właśnie wątek. Dzięki temu Ellie, która i tak jest bardzo złożoną bohaterką, nabrała jeszcze większej głębi. Scenarzyści i sama Bella Ramsey doskonale przeprowadzili w tym odcinku metamorfozę głównej postaci. I nieważne, czy aktorka idzie z Ellie w bardziej awanturnicze rejony (scena z uderzeniem koleżanki z grupy), czy w romantyczną sferę dotyczącą relacji z Riley – w każdym z tych oblicz sprawdza się znakomicie. Wydaje mi się, że omawiany epizod wręcz dopełnił postać o pewne niuanse, których nie dało się zauważyć wcześniej. Za sprawą sekwencji w centrum handlowym pokazano, że Ellie to tak naprawdę dziecko, któremu odebrano dzieciństwo. Lekki, rozrywkowy klimat kontrastuje ze smutkiem świata przedstawionego. Stanowi również odskocznię od mroku dla nas – widzów. Dowiedzieliśmy się, dlaczego Ellie ma taki, a nie inny stosunek do świata. Poznaliśmy jej inną twarz. Bardzo dobrze ograno tęsknotę nastolatki – ten ból spowodowany stratą najlepszej przyjaciółki/miłości. Bardzo dobrze rezonuje to z jej sarkazmem, który stanowi taką tarczę obronną. Twórcy sprawnie ukazali to, że relacja z Riley wpłynęła na jej odbiór świata, ludzi, brak zaufania do otoczenia. Podobało mi się to, w jaki sposób została ukazana więź dziewczynek. Twórcy przedstawili ją w bardzo subtelny sposób, za pomocą gestów i spojrzeń. A w finale uraczyli nas pocałunkiem. Świetne aktorstwo Ramsey i Storm Reid sprawiło, że z łatwością mogliśmy uwierzyć w ich zażyłość. Przez cały czas trwania odcinka dało się wyczuć napięcie między bohaterkami, co tylko zadziałało na plus dla epizodu.
fot. materiały prasowe
+5 więcej
Storm Reid w roli Riley to kolejny znakomity wybór castingowy w serialu HBO. Już od pierwszej sceny widać, że aktorka doskonale czuje się w butach swojej postaci. Reid potrafiła maksymalnie wykorzystać dość krótki czas ekranowy. Dzięki charyzmie aktorki możemy od razu polubić Riley za jej charakter – buntowniczy i sarkastyczny, ale przy tym bardzo radosny i pełen pozytywnej energii. To mieszanka wybuchowa, która sprawia, że widz zaczyna kibicować danej postaci i utożsamiać się z jej wyborami. Dlatego właśnie – gdy doszło do momentu, w którym Riley zostaje ugryziona przez zarażonego – ciężar emocjonalny pożegnania dziewczyn był ogromny. Nie ukrywam, że w oku zakręciła mi się łezka. Niby wiedziałem, co stanie się z postacią, ale było mi żal, że już nie zobaczę jej w kolejnych odcinkach/sezonie.  Konstrukcja odcinka również prezentowała się bardzo dobrze. Twórcy zaczęli go w ciekawy sposób – pokazali życie Ellie w ośrodku FEDRY, co przywiodło na myśl gatunek teen dramy. Następnie przeszli w lekką kumpelską komedię, romans, by na koniec przywalić nam horrorem i wzruszającym dramatem o stracie. Na papierze był to przepis na klapę, ponieważ rzadko się zdarza, aby taki natłok różnych konwencji wypalił. Na szczęście epizod płynnie przechodził z gatunku w gatunek. Bardzo podobał mi się sposób realizacji sekwencji z zarażonym, bo sprawnie wykorzystano kilka oklepanych motywów z produkcji grozy (choćby pozorne jumpscare'y). Dzięki temu sceny w klimacie horroru miały swoje napięcie. I co najważniejsze – potrafiono utrzymać. Nowy odcinek The Last of Us bardzo dobrze zekranizował historię z oryginału, wprowadzając postać, którą polubią nie tylko fani gry. Jak najbardziej polecam. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj