Najnowszy odcinek The Originals w umiejętny sposób kontynuuje wątki z poprzedniego, rozbudowując je w ciekawym kierunku. Bardzo cieszy fakt, że twórcy zdecydowali się na tak szybki powrót Aurory, ponieważ jest ona niezwykle interesującą postacią i wprowadza ogromną dawkę świeżości na ekran. W centrum oczywiście stoi Lucien i jego plan zemsty na rodzinie Mikaelsonów. Na drugim planie mamy jeszcze wojnę z Przodkami czarownic, więc na nudę narzekać nie można, bo dzieje się dużo. Nie powoduje to jednak nadmiaru akcji, więc nie jest to inwazyjne i działa należycie, przez co ogląda się to dobrze. Nie do końca jestem przekonany do roli Luciena w przepowiedni. Z jednej strony to on był jej zalążkiem i dzięki niemu rodzina Pierwotnych wszystkiego się dowiedziała, lecz z drugiej byłoby to zbyt banalne, gdyby to on za wszystko odpowiadał. Zagadką pozostałoby wtedy, w jaki sposób wpłyną na wizję Frei. Może Przodkowie od samego początku z nim współpracują i to ich zasługa? Nie do końca pasowałby wtedy też słowa samej przepowiedni dotyczące tego, że jedno z rodzeństwa zostanie zabite przez przyjaciela, drugie przez wroga, a trzecie przez członka rodziny. O ile Lucien pasowałby jako przyjaciel Klausa i wróg Elijah, to nie pasuje do nikogo jako członek rodziny. Dlatego mam przeczucie, że twórcy starali się uśpić tym motywem naszą czujność, a w zanadrzu trzymali prawdziwe zagrożenie, które zostało zapowiedziane. Cieszy również fakt, że scenarzyści stale rozbudowują świat przedstawiony. Miłym smaczkiem okazał się kij z egipskimi inskrypcjami, który posłużył do uwięzienia Klausa. Może jest to drobna rzecz, ale działa bardzo dobrze i można by było pokazywać więcej takich artefaktów. No url Bardzo dobrze wychodzi prowadzenie relacji Elijah i Hayley. Uniknięto tutaj katastrofalnego błędu, starając się połączyć tych dwoje jak najszybciej. Dostajemy jednak dojrzałą i przemyślaną relację, ukazywaną w subtelny i ciekawy sposób. Małymi krokami zbliżamy się do celu, aczkolwiek scenarzyści przyzwyczaili nas już, że w The Originals nic nie jest pewne. Najsłabiej w odcinku wypadło porwanie Klausa. Wykonanie całości było jak najbardziej poprawne, aczkolwiek kulminacja tego wątku okazała się aż nadto przewidywalna. Można to było rozegrać na wiele ciekawszych sposobów, lecz krytykę należy ograniczyć ze względu na bardzo interesujący cliffhanger, który podsycił oczekiwanie na kolejny odcinek i na pewno będzie niósł za sobą wiele konsekwencji. Przyczepić bym się mógł jedynie do tego, że po raz kolejny zaprezentowano nam pokaz siły Frei, ale bez większego skutku. Po czarownicy z rodu Mikaelsonów oczekiwać należy znacznie więcej, aczkolwiek scenarzyści chyba nie chcą rozwinąć tej postaci w obawie, że będzie zbyt potężna. Nie działa to najlepiej, ale przynajmniej dostaje ona jakieś zadanie do wykonania zamiast zajmowania się dzieckiem… W obliczu nowego zagrożenia, gdy rodzina powinna się zjednoczyć, aby ramię w ramię stanąć do walki, najbardziej odczuwalny jest brak Rebeki. Miejmy nadzieję, że ujrzymy ją chociaż w ostatnim odcinku sezonu. The Devil Comes Here and Sighs trzyma wysoki poziom z lekkimi niedociągnięciami. Czuć, że finał już tuż-tuż, bo wszystkie wątki powoli zmierzają do punktu kulminacyjnego. Wszystko jest tutaj przemyślane, dobrze wykonane i daje niemałą rozrywkę. Cliffhanger zaostrza oczekiwanie, a jeżeli poziom zostanie utrzymany, to czeka nas naprawdę porządny finał.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj