Historia powstania tego filmu sama prosi się o własną ekranizację. Mel Gibson walczył jak lew, by ta produkcja została ukończona i w końcu ujrzała światło dzienne. Nie ma co się dziwić, kulisy powstawania jednego z najlepszych słowników świata, czyli Oxford English Dictionary, okazują się być bardzo ciekawą opowieścią. Może nie jest ona idealnie skrojona na duży ekran, ale na małym radzi sobie całkiem nieźle. James Murray (Mel Gibson) podejmuje się karkołomnego wyzwania, jakim jest stworzenie pierwszego słownika języka angielskiego, który zawierałby znaczenie wszystkich dostępnych słów. Katedra Oxfordzka daje mu na to raptem 7 lat, czym samym skazuje ten projekt na porażkę już od samego początku. Nadmienię tylko, że napisanie pierwszej wersji zajęło 40 lat, a słownik jest wciąż aktualizowany. Szkocki lingwista wierzył jednak, że podoła zadaniu. Jednak gdy sprawa zaczynała go przerastać, a czas nieubłaganie uciekać, poprosił społeczeństwo o pomoc. Jego apel dotarł do doktora Williama Chestera (Sean Penn), który odsiaduje wyrok za zabójstwo. Z jego pomocą praca nad słownikiem zaczyna powoli zmierzać w odpowiednim kierunku. Jednak gdy władze Oxfordu dowiadują się, że morderca jest jednym z głównych współtwórców książki mającej w tytule nazwę ich uczelni, postanawiają jeszcze bardziej uprzykrzyć życie Murrayowi. Zamieszanie wokół The Professor and the Madman nie pomogło temu filmowi. Podczas seansu czuć, że doszło tu do zderzenia trzech różnych wizji. Trudno wyczuć, o czym ten film tak naprawdę jest. Z jednej strony mamy historię człowieka, który podejmuje się niemożliwego zadania, z drugiej mamy medyczny thriller, w którym Murray stara się powstrzymać szalonego doktora chcącego uzdrowić Chestera trepanacją czaszki, z trzeciej mamy zakazany romans kobiety z mordercą swojego męża. Bardzo często do fabuły wkrada się chaos. Przez brak jednolitej wizji cały film został rozciągnięty aż do dwóch godzin i miejscami po prostu nuży. Szkoda, bo nie jest to zła produkcja. Ma w sobie wiele ciekawych wątków i świetne kreacje aktorskie. Sean Penn znakomicie sprawdza się bowiem w rolach wymagających od niego transformacji i udawania osób niestabilnych psychicznie. W tym wypadku niekiedy nawet za mocno nurkuje w odmętach obłędu. Dawno też nie widziałem Mela Gibsona, który tak bardzo oddałby się swojej roli. Widać, że zaangażował się w ten projekt, dając jedną ze swoich lepszych kreacji w ostatnich latach. Pohamował swoją szaleńczą stronę, dzięki czemu grany przez niego Murray jest spokojny i wyważony.   Chaos fabularny ratuje starannie wykonana strona wizualna. Kostiumy przygotowane przez Eimer Ni Mhaoldomhnaigh idealnie oddają ducha minionej epoki. Do tego świetnie dobrana scenografia przez Toma Conroya, która w obiektywie Kacpra Tuxena zamieniła Dublin w Oxford.
fot. screen z YouTube
Ekranizacja książki Simona Winchestera nie zdobędzie takiego poklasku, na jaki zasługuje. Jest też koronnym przykładem na to, jak różnice artystyczne mogą wpłynąć na końcowe dzieło. Gdyby wszyscy zaangażowani w ten projekt tak mocno nie ciągnęli w swoją stronę, dostalibyśmy pewnie świetny film, do którego chętnie byśmy wracali, a tak mamy kolejnego przeciętniaka, o którym nie będziemy długo pamiętać. Farhard Safinia, dla którego był to debiut reżyserski, nie potrafił przeforsować swojej wizji. Nie jest to oczywiście debiut, którego powinien się wstydzić, ale jestem przekonany, że gdyby miał większe doświadczenie, jego Profesor i szaleniec byłby pokazywany w kinie, a nie na DVD i VOD.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj