"The Royals" teoretycznie jest dokładnie tym, czego potrzebuje damska część widowni. Królewska rodzina, pieniądze, seks, intrygi - wszystko to utrzymane w dobrym smaku, jak na Wielką Brytanię i monarchię przystało. Od czasów "Gossip Girl" faktycznie trudno było o serial dobrej jakości, któremu towarzyszyłaby "pompa" medialna. Lionsgate Television zgodziło się w tej kwestii z reżyserem Markiem Schwahnem (znany z "One Tree Hill") - i tak oto do życia powołano "Royalsów". Skojarzeń z "Gossip Girl" nie da się powstrzymać, szczególnie gdy w co drugiej scenie występuje królowa Anglii, Helena, grana przez Elizabeth Hurley. Aktorka wcieliła się w "Gossip Girl" w rolę Diany Payne, znanej z romansu z Nate'em Archibaldem. Wszystko wskazuje na to, że Elizabeth przypadają do gustu bohaterki zawistne, snujące intrygi i dążące do władzy po trupach innych. Król Simon stanowi przeciwieństwo swojej małżonki - jest honorowy i prawy. Jednak ma w sobie coś z pantoflarza, dlatego wszelkie liczące się decyzje są podejmowane przez Helenę. Odniosłam też wrażenie, że grę aktorską od amatorszczyzny dzieli bardzo cienka linia. Potęgował je inny od amerykańskiej szkoły filmu sposób kręcenia scen, nieco tandetna muzyka incydentalna (charakterystyczna dla oper mydlanych) i nagromadzenie krótkich, niespuentowanych wypowiedzi księżniczki Eleanor (Alexandra Park) czy księcia Liama (William Moseley). Tempo rozwoju akcji w odcinku pilotowym było zdecydowanie zbyt szybkie. Może to jedynie domena pierwszego odcinka, mającego za zadanie “rozkręcić” serial. Mam też poważne obawy co do umiejętności reżysera w kwestii rozpoznawania i kategoryzacji momentów - które zresztą sam kreuje. Ignorancja oraz próba przerodzenia sceny pogrzebowej w komediodramat może i zakrawała na zabieg brytyjski, ale - koniec końców - bardziej chciało mi się płakać niż śmiać. [video-browser playlist="615900" suggest=""] "The Royals" to fantastyczna parodia mentalności Brytyjczyków i życia monarchii. Podobny zabieg widzieliśmy w filmie "What a Girl Wants". Niestety, nie udało się uniknąć błędów - królowa Helena i księżniczka Eleanor są w stu procentach amerykańskie. Widać to w ich zachowaniu i ubiorze, którym daleko do klasy. Nie należało się spodziewać zbyt wiele po produkcji niebędącej brytyjską. Jedynym wyjściem jest traktowanie całości pół żartem, pół serio i uznanie królewskiej rodziny za ciekawe tło oraz wygodny kontekst dla serialu. Gdybyśmy chcieli się dopatrywać nieprawidłowości, prawdopodobnie rwalibyśmy sobie włosy z głowy lub śmiali się niczym szaleńcy. Serial "The Royals" ma bardzo duży potencjał, by być albo wielkim hitem, albo wielką klapą. Pierwszy odcinek wyrównał szale za i przeciw. Ignoranckie podejście do śmierci księcia Roberta sprawiło, że zaczęłam kwestionować kompetencje reżysera i scenopisarza. Kwestie aktorów są niedoszlifowane, nie trafiają w sedno sprawy i pozostawiają widza z niedosytem. Trzeba jednak przyznać, że zamysł produkcji daje duże pole do popisu. Propozycje zniesienia monarchii czy królowa próbująca zapobiec mezaliansowi sprawiły, że oglądałam dalej - mimo widocznych wad "The Royals". Mamy do czynienia nie tylko z mieszaniem się warstw społecznych, lecz także z mieszaniem się stylów - nie wiedzieć czemu, płytkie wypowiedzi przeplatane są próbami pogłębienia relacji między bohaterami, co niestety często skutkuje groteską. Zobacz również: Bogowie i potwory. Pełny zwiastun i obszerne kulisy serialu fantasy „Olympus” "The Royals" nie jest serialem zasługującym na przekreślenie. Sprawiedliwą ocenę będzie można wystawić dopiero po kilku odcinkach, biorąc pod uwagę fakt, iż te pilotażowe mogą być chaotyczne i nie do końca takie, jak wymarzyłby to sobie twórca lub widz. Osobiście tej produkcji kibicuję i w głębi duszy modlę się, by kiedyś nadarzyła mi się okazja obejrzenia jej w towarzystwie Brytyjczyka. Na pewno nie zapomniałabym uwiecznić jego miny na zdjęciu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj