"The Walking Dead" bardzo uspokaja akcję, co może być ogromnym zaskoczeniem z uwagi na to, że w ostatnich odcinkach praktycznie nic się nie działo. Mimo wszystko taka normalność jest nawet wskazana dla rozwoju głównych bohaterów serialu. Przez wydarzenia, z jakimi mieli do czynienia, coraz bardziej oddalali się od człowieczeństwa, więc wstawienie ich teraz w tak - wydawałoby się - zwyczajne środowisko pozwala widzom zobaczyć ich z innej perspektywy. Czy są oni w stanie odbudować to, co czyniło ich ludźmi? Twórcy zdecydowali się pokazać każdego z osobna na tle zwyczajnych sytuacji, by widz mógł zobaczyć, jak bardzo bohaterowie zmienili się przez te ostatnie sezony i że ich przemiana wydaje się nieodwracalna. Problem w tym wszystkim jest taki, że motyw jest rozwlekany na cały odcinek (i to aż do przesady). Rozumiem zamierzenia twórców i nawet mi się one podobają, ale osadzenie całego odcinka na barkach takiego zabiegu jest nietrafione. Zamiast emocjonować i zmuszać do myślenia, po jakimś czasie "Forget" po prostu zaczyna nudzić, ponieważ temat zostaje wyczerpany. Naturalnie Rick stoi przed największym dylematem. On jest wodzem, więc jego decyzje są tutaj wiążące i mają wpływ na grupę. Nadal widać jego nieufność, ale wyraźnie ten odcinek sugeruje też jego przełamanie. Świetnie pokazują to tak naprawdę dwie sceny - pocałunek w policzek kobiety, która wyraźnie wpadła mu w oko, oraz końcowy moment z płotem. Tak jakby Rick zaczynał zdawać sobie sprawę, że Aleksandria może być miejscem bezpiecznym dla jego dzieci. Nie oszukujmy się, ale to one są dla niego priorytetem - grupa była i zawsze będzie na drugim miejscu. [video-browser playlist="671039" suggest=""] Ten odcinek ma tak naprawdę jedynie dwie dobre sceny. Pierwsza to śmierć konia, która ma wydźwięk naprawdę symboliczny, ale także emocjonalny. Z jednej strony z uwagi na wydarzenia w Aleksandrii trudno oprzeć się wrażeniu, że ten koń miał symbolizować właśnie grupę bohaterów, którzy zdani sami na siebie, koniec końców zginą pożarci przez potwory. I patrząc na dotychczasowe wydarzenia, ta symbolika wydaje się niezwykle trafna. Z drugiej jednak strony mamy emocjonalną scenę z biednym zwierzakiem, więc mimo wszystko to może zadziałać na co wrażliwszego widza. Szkoda tylko, że umierający koń to jedyne emocje w tym odcinku. Drugą najlepszą sceną jest oczywiście Carol, która budzi tutaj szczere przerażenie. Jej monolog wygłoszony dzieciakowi to pokaz szczątkowego geniuszu "The Walking Dead". Scena pełna napięcia i grozy, prezentująca perfekcyjny dowód na to, że Carol straciła resztki człowieczeństwa, a to, co widzimy, to jedynie maska dla otoczenia. Chyba każdy z nas ma świadomość, że zabiłaby tego dzieciaka bez mrugnięcia okiem. Na jej tle Daryl i Rick nie są jeszcze straceni. Ba, nawet Sasha, która ma największe problemy po traumach, jest do uratowania. Zostaje tutaj jednak też zarysowany intrygujące wątek zombiaków z literą w na czole. Na razie to jedynie zasianie ziarna, że coś jest na rzeczy, ale motyw ten zapewne będzie rozwijany. Trudno nawet powiedzieć, co z tego może wyniknąć, ale ciekawość jest pobudzona, więc można uznać to za sukces twórców. Czytaj również: Oficjalnie: AMC zamawia 2 sezony serialu towarzyszącego „The Walking Dead”. Premiera latem! 13. odcinek "The Walking Dead" wzbudza mieszane odczucia. Niby są tu fajne pomysły na głębsze ukazanie świata, bohaterów i ich człowieczeństwa, ale jednocześnie wszystko jest za bardzo przeciągane i szybko popada w przesadę. Odrobina dynamiki bardzo by temu serialowi pomogła.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj