The Walking Dead w 3. odcinku kontynuuje wątek uchodźców z Terminusa, którzy naturalnie szukają zemsty za zniszczenie ich domu. Sama początkowa scena z przemową Garetha jest już pokazem znakomitego poziomu tego sezonu. Z jednej strony dostajemy wyraźnie zaznaczony punkt myślenia Garetha i jego grupy, który pokazuje skrajność życia w tym postapokaliptycznym świecie. Są oni prawie że w stanie, do którego Rick i spółka nigdy nie chcieliby dojść. Gareth przekroczył granicę bez odwrotu. Scena początkowa potrafi porządnie przykuć do ekranu, ale to jej w pewnym sensie zabawna kulminacja sprawia, że jest ona świetna.
To, co w tym odcinku jest wybitne, to niesamowita budowa napięcia w scenach w kościele, gdy dochodzi do starcia z Garethem i spółką. Fantastyczna atmosfera podsycana muzyką i efektami dźwiękowymi przyprawia o szybsze bicie serca, zwłaszcza że sytuacja pokazuje niekorzystny dla grupy Ricka obrót spraw, więc dzięki temu pojawiają się emocje i niepokój. Innymi słowy - są to momenty, które ogląda się, siedząc na skraju fotela i powtarzając sobie, że przecież Rick jest za sprytny, by dać się tak wykiwać. Zakończenie wątku Terminusa jest bardzo satysfakcjonujące i brutalne - Gareth i spółka dostają to, na co zasłużyli.
[video-browser playlist="632982" suggest=""]
Jednocześnie sama scena egzekucji Garetha i reszty pokazuje, jak daleką drogę przeszli bohaterowie i jak się zmienili. Czuć to w momencie, gdy dostrzegamy przerażone spojrzenie Tyrese'a, który zdaje sobie sprawę, że pewna granica zostaje przekroczona. Do ukazania pewnych ludzkich zachowań zostaje wykorzystany wątek Sashy. Jest to swego rodzaju przeciwwaga dla ultrabrutalnych i pozbawionych człowieczeństwa walk o przeżycie. Tutaj mamy intymność, emocje i zwyczajną tragedię zakochanej kobiety. Tyrese jest świadomy, że Sasha jeszcze nie przekroczyła pewnej granicy, która jest dawno za nim i za Rickiem - może ją uratować, zapewnić bezpieczeństwo i zachować jej człowieczeństwo. Wydaje się, że to naprawdę solidne ukazanie dwóch biegunów świata The Walking Dead, w którym gdzieś różnica pomiędzy krwiożerczymi trupami a krwiożerczymi ludźmi zanika. Jest to świat, w którym nie ma też miejsca na wiarę, co doskonale puentuje scena z odpowiedzią na hasło "to jest Dom Boży".
Czytaj również: Robert Kirkman dementuje plotkę o "The Walking Dead"
No i jest też cliffanger z powrotem Daryla i Carol. Jednak coś w nim jest dziwnego, co potrafi zaintrygować. Ta nietęga mina Daryla plus zapowiedź historii Beth w kolejnym odcinku może zagwarantować, że poziom 5. sezonu The Walking Dead będzie jedynie rósł. Na razie jest zaskakująco świetnie - oby tak dalej.