Niemal równo rok temu bohaterowie „The Walking Dead” na 8 odcinków rozdzielili się po masakrze, która miała miejsce w więzieniu, co pozwoliło scenarzystom pisać epizody skupione wokół konkretnych postaci. Dotarcie do Terminusa i historia rozwinięta w końcówce 4. serii oraz na początku 5. sezonu udowodniła, że produkcja AMC wciąż ma w sobie wiele niewykorzystanego potencjału. Szkoda tylko, że producenci znów udowadniają, iż nie potrafią go wykorzystać. No bo jak inaczej podsumować odcinek pełen eksperymentów, robienia widzów w konia oraz nietypowej narracji, w którym jednocześnie ginie kolejna ważna postać, i to śmiercią głupszą niż w przypadku Beth? Zawsze jestem otwarty na nowe pomysły. Widząc, że w 9. odcinku scenarzyści chcą zaprezentować coś nowego i za pomocą kilku ciekawych ujęć „zdradzają”, co może wydarzyć się w kolejnych minutach (co na początku wcale nie jest takie oczywiste), nastawiłem się pozytywnie. W istocie – sceny przed czołówką były wskazówkami do wydarzeń, które miały miejsce w dalszej części epizodu. Taki sposób pisania odcinka to pewne novum w „The Walking Dead” i nie przeczę – idea jest zacna. Gorzej z wykonaniem. Niespodziewanie kluczową postacią jest Noah, nastoletni chłopak, który jeszcze do niedawna przebywał razem ze wspomnianą Beth. Tym razem to on daje nadzieję grupie bohaterów, którzy przemierzają setki kilometrów w poszukiwaniu nowego schronienia.

[video-browser playlist="660206" suggest=""]

Jak to w przypadku „The Walking Dead” bywa - nadzieja jest matką głupich, a rzeczywistość okazuje się być zupełnie inna i, co gorsza, okraszona śmiercią ważnej postaci. Po 8. odcinku wielu widzów (w tym ja) uznało, że śmierć Beth była jednym z najgłupszych zgonów w historii całego serialu. Jak więc interpretować sytuację, w której Tyreese zostaje ugryziony w rękę przez zombie dziecko? Bohater od zawsze kojarzył mi się z siłą, odwagą i inteligencją. Gość był ważnym członkiem ekipy, więc tym bardziej jestem w szoku, że tak łatwo dał się zaskoczyć. Przez moment obawiałem się, że w przypadku ugryzienia w kończynę scenarzyści zaserwują sytuację podobną do tej Hershela z 3. sezonu. I początkowo wiele na to wskazywało... Powolny zgon Tyreese'a stał się dobrą okazją do powrotu do serialu postaci znanych z poprzednich sezonów, na czele z Gubernatorem. Problem w tym, że wizje i halucynacje, których doświadczał Tyreese, nijak miały się do osobowości i charakteru bohatera, jakiego znaliśmy z wcześniejszych odcinków. Śmiem twierdzić, że powinien on błyskawicznie odnaleźć siekierę i – mówiąc wprost – samemu odrąbać sobie rękę lub zmusić do tego Noah. Tymczasem kilkanaście minut… przesiedział pod stołem. Gdzie w tym wszystkim logika? Nie pasowała mi również sytuacja, w której bohaterowie rozdzielili się, przez co dotarcie reszty do rannego Tyreese’a znacznie przeciągnęło się w czasie. Zobacz również: „The Walking Dead” – zapowiedź kolejnego odcinkaThe Walking Dead” - a właściwie jego bohaterowie - znów mają ten sam problem: brakuje im celu. Niegdyś był to Waszyngton; obecnie snują się po wschodnim wybrzeżu i w tej chwili trudno stwierdzić, w jakim kierunku podąży fabuła dalszych odcinków. Produkcja AMC w 5. sezonie cierpi na ten sam problem co w poprzednich seriach. W tym serialu nic wielkiego się nie dzieje! Do tego bohaterowie padają jak muchy w coraz bardziej idiotyczny sposób. Czas najwyższy, by ekipa dotarła do miejsca, w którym mogłaby pobyć dłużej niż 1-2 odcinki. Może wtedy pod względem fabularnym historia nabrałaby rumieńców. Na razie jest przeciętnie i nic nie zapowiada, by w kolejnych odcinkach się to zmieniło.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj