Wydarzenia tego odcinka są wręcz naturalne i oczekiwane. Widać, że twórcy dobrze wszystko przemyśleli i każdy kolejny etap jest wprowadzany odpowiednio i z rozmysłem. Nic w tym odcinku nie jest przypadkowe, a w pewnym sensie dostajemy to, co chcieliśmy. Na pewno wielu widzów zastanawiało się, co się dzieje w Hilltop i co słychać u Maggie. Kłopot w tym, że dzieje się niewiele ani od strony emocjonalnej, ani fabularnej. Myślałem, że powrót do niej będzie czymś więcej, czymś, co pozwoli poczuć jej emocje po stracie Glenna i uwierzyć w jej zagubienie po jego śmierci. I tego po prostu tutaj brakuje. Te emocje zostały przytłoczone przez położenie akcentu fabularnego na zupełnie inne rejony. I nie jestem do końca przekonany, że to słuszna decyzja. Wydarzenia w Hilltop są poprawne, wszystko rozgrywa się tak jak powinno, ale jednocześnie nic w nich nie porywa. Ani nie ma nacisku na rys psychologiczny postaci (brak dosadniejszego pokazania Maggie po stracie), ani fabularne starcie z ludźmi Negana nie wnosi nic szczególnego. Wiemy, że są źli, wiemy, że poniżają i biorą, co chcą. Cała scena rozmowy generała Negana z szefem Hilltop jest tak naprawdę niewypałem, bo w tym momencie widz powinien czuć niepewność i napięcie. Czy sprzeda Maggie i Sashę? Nic takiego jednak nie ma. Po prostu obserwujemy kogoś, kto chciałby być Neganem, ale brak mu takiej charyzmy. Poprawnie, bez szału i z jednym wnioskiem. Ciągłe poniżanie wszystkich na około doprowadzi do jednego rezultatu. Siły zostaną połączone. Wiem, że The Walking Dead to nie tylko zabijanie zombie i akcja. To tylko część tego świata, bo to opowieść o ludziach i ich przeżyciach. Szkoda, że właśnie w tym odcinku najlepszym momentem jest atak zombie na Hilltop. Z jednej strony trochę akcji nigdy nie zaszkodzi, ale z drugiej najważniejsze jest w tym momencie pokazanie, do czego zdolni są ludzie Negana. W prosty, skuteczny sposób mogli zniszczyć społeczność bez wysilania się. Oczywiście w tym momencie zastanawiam się, gdzie są strażnicy Hilltop? Dlaczego wszystko zostaje odkryte przypadkiem przez Sashę i Maggie? Wydaje się to trochę naciągane i wymuszone, by pokazać, że ta społeczność bez Maggie i Sashy jest tak naprawdę bezbronna jak dziecko. Do tego cała przemiana Maggie jest zbyt szybko przeprowadzona. Po takiej tragedii podczas jednego odcinka zmienia się znów w twardą wojowniczkę i prawdopodobnie przyszłą przywódczynię Hilltop. A to nie jest ani wiarygodne emocjonalnie, ani fabularnie, bo można jedynie odnieść wrażenie, że śmierć Glenna nie ruszyła ją tak mocno, skoro tak szybko i wydaje się nawet, że łatwo, staje na nogi. Carl dostaje swoje pięć minut, więc ma szansę znów pokazać się z najlepszej strony. Z irytującego dzieciaka wyrósł na największego twardziela tego serialu, który bez mrugnięcia okiem mówi Neganowi, co myśli. To jest godne podziwu i ma potencjał na dalszy rozwój. Wątek Carla w tym odcinku wywołuje jednak mieszane odczucia. Niby przedstawienie całej jego relacji z dziewczyną jest prawidłowe, odpowiednio wyważone emocjonalnie, ale trochę senne. Jest na pewno potrzebne z uwagi na wyprawę Carla do bazy Negana, bo w pewnym sensie ta dziewczyna będzie jego siłą i słabością. Będzie chciał przeżyć i wrócić do niej, ale jednocześnie nie podejmie samobójczego ryzyka, które mogłoby być wskazane w tej misji. Nie jest to zły odcinek The Walking Dead, bo porusza kwestie potrzebne do dalszego rozwoju fabuły (Maggie, Sasha, Carl), ale czuć w nim pewne niedopracowania, które w poprzednich odcinkach były przytłaczane przez masę atutów. Jest to rzecz przejściowa, która daje bardziej odpocząć przed ważnymi wydarzeniami, ale sama w sobie nie stanowi rozrywki na wysokim poziomie. Cóż, ten sezon i tak jest lepszy niż wiele poprzednich, więc jeśli jeden odcinek będzie trochę słabszy, to jeszcze nie koniec świata.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj