Wydarzenia z wcześniejszych kilku tomów przygód młodej Louve najwyraźniej miały za zadanie położyć podwaliny pod wydarzenia, które przychodzi śledzić czytelnikom w siódmej części zatytułowanej Thorgal - Louve #07: Nidhogg. Tym samym duet Yann le Pennetier i Roman Surżenko doprowadzają w tym komiksie do rozwiązania wielu istotnych wątków… choć nadal pozostaje kilka znaków zapytania.
Historia opowiedziana w tym albumie jest więc bezpośrednią kontynuacją wcześniejszych wątków i nie można jej czytać, a nawet rozpatrywać oddzielnie. Z jednej strony nadal śledzimy więc losy Louve bawiącej się w chowanego z tytułowym potworem; z drugiej powoli zbliża się finał spisku Czarnych Elfów, które chcą zniszczyć Yggdrasil. Nie będzie wielkim spoilerem stwierdzenie, że wszystkie wątki i ścieżki bohaterów przetną się w jednym miejscu, doprowadzając do może nie spektakularnego, ale pod wieloma względami ostatecznego finału.
Narracja w tym komiksie wydaje się nieco bardziej dynamiczna, niż to miało miejsce w Thorgal. Louve #06: Królowa czarnych elfów, ale nie oznacza to, że nie ma on wad konstrukcyjnych. Scenariusz jawi się jako chaotyczny, w którym potrzeba zamieszczania co kilka stron zwrotu akcji walczy o lepsze z chęcią opowiedzenia spójnej historii.
Strona graficzna komiksu nie odstaje od pozostałych tomów w serii. Roman Surżenko przyzwyczaił nas już do swojej kreski, wyraźnie inspirowanej wcześniejszymi albumami Grzegorz Rosiński . Efekt pracy Rosjanina może nie powala na kolana oryginalnością czy artyzmem; ale też nie taki jest cel rysowanych przez niego plansz. Seria o Thorgalu (i jego potomstwie) ma pewien kanon, poza który wykracza jedynie sam Rosiński; reszta rysowników mieści się w znanych nam już od lat ramach. I sprawdza się to całkiem nieźle.
Czy mamy więc do czynienia z satysfakcjonującym finałem większej historii? Niespecjalnie. Z fabularnego punktu widzenia otrzymujemy status quo: bardzo niewiele się zmieniło, a bohaterowie są niemal na tym samym etapie, co kilka tomów wcześniej. Oczywiście niektórzy zmądrzeli, innych spotkała zasłużona kara, a Louve i Aaricia chyba wreszcie się ze sobą dotarły (przynajmniej odrobinę), ale z szerszej perspektywy niewiele się zmieniło.
Jeśli faktycznie tylko taki cel przyświecał twórcom i nie planują tej historii jeszcze jakoś wykorzystać w przyszłości, to nasuwa się pytanie, czy faktycznie była ona konieczna; a przynajmniej rozbita na aż tyle tomów?