48 godzin, aby odżyły przygaszone nadzieje. Tyle czasu przyznano głównym bohaterom – więźniom na przepustce – by wygrzebali z ruin dawne życie. Jak to wszystko wypadło?
Time out jest pełnometrażowym debiutem reżyserskim
Eve Duchemin, która postanowiła sportretować na ekranie niezwykle trudne historie. 48-godzinna przepustka to dla trójki przedstawionych więźniów szansa na posmakowanie dawnego życia na wolności. Przed nimi trudne powroty do domów rodzinnych (jeśli mają w ogóle do czego wracać), pełne obaw i smutku oczy najbliższych oraz pokusy świata bez ograniczeń.
Ève Duchemin nie odkrywa wszystkich kart na samym wstępie. Stopniowo – z ujęcia na ujęcie – dostrzegamy poszlaki prowadzące do powodów odsiadek naszych bohaterów. Brak jednak pełnych informacji, gdyż reżyserka pozostawia jedynie znaki, nie dokonując przy tym żadnej subiektywnej oceny skazańców. W gruncie rzeczy do samego końca nie jesteśmy pewni prawdziwego wnętrza osadzonych, ich przeszłego życia oraz popełnionych przestępstw. I choć wydawałoby się, że historia skazania jest kluczową kwestią, Ève Duchemin pokazuje, że nie ma ona znaczenia. Najistotniejsza okazuje się długo wyczekiwana chwila na zewnątrz – poza masywnymi murami więzienia. Chwila, która trwa 48 godzin. W porównaniu z latami odsiadki jest tylko kroplą w morzu utraconego czasu.
Wielką siłą
Time Out jest sposób prowadzenia przez pokrętne ścieżki całej trójki skazanych. Wszyscy bohaterowie wywodzą się z różnych światów, ale łączy ich potrzeba ruszenia z miejsca i chęć odbudowania swojego zagmatwanego życia. Z różnym skutkiem finalnym odsłaniają przed nami wszelkie brudy, słabości i kruchość własnego żywota. Pomysł na powolne i tajemnicze wkraczanie w ich świat funkcjonuje bardzo dobrze – nęci i zachęca do sprawdzenia, jaki los czeka postaci na samym końcu przepustki. Tajemniczości i pewnej dozy klimatu dodają charakterystyczne zbliżenia na twarz, ujęcia, w których widać ludzkie pogubienie się. To właśnie ciekawie nakręcone kadry obdarowują produkcję adekwatnym klimatem, do którego przyczynia się również odpowiednia gra kolorami, światłem i cieniem. Choć momentami film wpadał we własne scenariuszowe pułapki, realizacja wypadła bardzo przyzwoicie. Kiedy należało ukazać smutek i rozpacz, historia pokazywana była w nieprzesadzonym dramatyzmie. A gdy przyszedł czas na ulgę i radość, całość nabierała kolorów.
Najbardziej jednak w pamięci zapada kreowanie niepokoju i jednej wielkiej niewiadomej, czego można się spodziewać po więźniach na przepustce. Fenomenalnie się to sprawdza w przypadku postaci Bonnarda, w którą wcielił się przekonujący
Karim Leklou. Jego stan psychiczny i związane z tym napady agresji, lęku, przedstawione zostały tak autentycznie, że chwilami trudno było przewidzieć dalszy przebieg wydarzeń. Do tego dochodził grający na emocjach sposób nagrywania, przez co bohater stawał się zagadką. Wzbudzał strach i współczucie. Dawał powód do złości, ale również do uśmiechu.
Urzekająca okazała się aktorska charakteryzacja
Isaka Sawadogo'a, przy którym uronienie łzy było niczym nadzwyczajnym. Fantastycznie zagrał człowieka, któremu zabrano aż 20 lat życia. Mężczyznę zagubionego, lekko zdziczałego i przestraszonego kontaktem z obcymi ludźmi. Jego przemiana i próba otwarcia na wspomnienia o dawnym życiu wiązały się ze wzruszeniem i wielkim zaangażowaniem w daną historię. Trudno wyobrazić sobie lepszego odtwórcę roli. Aktor wykonał swoją pracę z nieprawdopodobną głębią, która poruszała, gdy tylko pojawiał się na scenie. Natomiast z dezaprobatą może spotkać się jeden wątek z jego udziałem, który dla wielu może okazać się zbyteczny. Debiutujący na ekranie
Jarod Cousyns również dobrze odnalazł się w swojej roli. Na naszych oczach pogrążony w smutku i wstydzie, zagubiony młody człowiek podjął decyzję o powrocie na właściwe tory. Artysta oprowadził nas po emocjonalnej pustce swojego bohatera, grając bardzo przyzwoicie. Mimo że nie porywał tak jak koledzy z planu, wypełnił swoją funkcję.
Minusem okazuje się czas filmowy, gdyż wielokrotnie dobijało poczucie na siłę przeciąganej fabuły. Przez to, że zdecydowano się pozostawić wiele niepotrzebnych scen, wychodziły drobne scenariuszowe pomyłki, a całość traciła swój energetyczny potencjał. Choć kadry wciąż przyciągały uwagę, a zbliżenia pokazywały całą gamę emocji, brakowało rozsądnego dysponowania ekranowym czasem.
Time Out to poruszająca historia, złożona z trzech odrębnych opowieści. Łączy je wspólne więzienie i próba odkupienia własnej winy. Z różnym rezultatem kończący przepustkę więźniowie podjęli próbę nadrobienia straconego czasu. Przez to jak ogromne emocje może ten film wywierać, zachęcam do seansu. Ève Duchemin wykonała naprawdę solidną pracę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h