Timeless jest najlepszy wtedy, kiedy twórcy bawią się konwencją, oferując lekką i przyjemną zabawę, a nie wówczas, gdy opierają się na sztampie i kliszach, jak w całym wątku Wyatta i jego żony. To jest pokaz tego, co wyraźnie im nie wychodzi. Kiedy widać serce włożone w historię i podkreślenie jej rozrywkowego charakteru, jest dobrze. Oba odcinki mają tego pod dostatkiem; nie zapomnieli także o humorze, akcji oraz istotnych wydarzeniach fabularnych. To jest poziom serialu, który gwarantuje oczekiwaną rozrywkę. W 5. odcinku twórcy odwracają schemat serialu całkowicie, osadzając fabułę w teraźniejszości. W przeszłości mamy tylko kilka scen i zaskakującą decyzję bohaterów. Sprowadzenie przyszłego prezydenta Kennedy'ego do współczesnych czasów musiało przynieść coś, co rozrusza tę historię. Nie oszukujmy się - cała ucieczka młodzieńca to też jest oparcie na pewnej gatunkowej kliszy, ale w tym przypadku zrobiono to dobrze. Czuć zrozumienie schematu, solidne prowadzenie go przez cały odcinek i nawet w jakimś stopniu fantastyczne przedstawienie postaci Kennedy'ego. Pokazują go za młodu, dając jednocześnie do zrozumienia, jakim mógł być człowiekiem. Starają się odtwarzać jego charyzmę (szczególnie w kontakcie z kobietami) i zarazem dają informacje, o których wiele osób nie wie. To buduje ciekawą historię, którą ogląda się z zainteresowanie. Szczególnie, że dodatkowo poruszono tu kwestię przeznaczenia: czy można je zmienić? Pomimo ostrzeżenia Kennedy został zabity. Biorąc pod uwagę wcześniejszą sytuację z wizją dotyczącą Rufusa w Salem, to może być coś większego, co w kolejnych odcinkach jeszcze zaprocentuje. 6. odcinek to pokaz kreatywności twórców, którzy korzystają z nowego motywu w dokładnie tym momencie, kiedy jest on potrzebny. Connor był postacią, na którą nie było wiele pomysłu w tym sezonie. Aż do teraz. Zabranie go w przeszłość do czasów bluesa okazuje się strzałem w dziesiątkę. Zmienia to całkowicie dynamikę misji i zarazem pozwala tej postaci dojrzeć. Przestać być bohaterem błąkającym się bez celu w tle, ale kimś, kto może mieć znaczenie w przyszłości. Dobrze zrealizowany pomysł i ważny. Fabularnie jest to troszkę schemat tego serialu, czyli bohaterowie próbują powstrzymać uśpionych agentów Rittenhouse. Nie jest to zarzut, bo to dobrze napędza historię. Poznajemy kolejną ważną historyczną postać i jej znaczenie dla kultury. A twórcy w tych aspektach nie zmyślają, więc walory edukacyjne są całkiem przyzwoite. Pozwoliły mi po odcinku poczytać o Robercie Johnsonie i jego historii. Można uznać, że cel osiągnięty. Najgorzej wypada atak Wyatta na bazę Rittenhouse. Absurdem jest łatwość z jaką bohaterowie odkrywają jej lokację. Trudno aż uwierzyć, że taka głupota scenariuszowa trafiła do finalnego produktu emitowanego na ekranach. Sam atak też jakiś taki niedorobiony. Samotny komandos i grupa agentów dostających łomot w sposób za bardzo banalny, by móc mieć krztę wiarygodności. Cały wątek wydaje się wymuszony i za bardzo uproszczony, by cała historia mogła się podobać. A przecież obok tego mamy trójkąt miłosny z 5. odcinka, który także wypada mało przekonująco (kontynuacja ze słabego 4. odcinka). Już lepsze wrażenie pozostawia budowanie relacji Flynna z Lucy w oparciu o jego wiedzę z notatnika bohaterki. Notabene dobrze, że powrócił ten motyw i jestem ciekaw, czy przez wiedzę o tym, że ona ten notatnik napisze, w ogóle Lucy to zrobi. Być może pojawi się jakiś paradoks? Timeless odzyskuje ducha w tych odcinkach, dając oczekiwany poziom rozrywki. Cliffhanger z kolejną wizją dotyczącą Rufusa (najwyraźniej są one tylko z nim związane) pozwala wierzyć, że twórcy mają pomysły na więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj