Top Gear istniał przed wspomnianą trójką prowadzących i - czego byliśmy świadkiem w niedzielny wieczór - istnieje też po zakończeniu ich przygody z nim. Jednak w telewizji znajdziemy bardzo niewiele programów, które tak mocno zakorzeniły się w świadomości widzów przez prowadzących. Clarkson, Hammond i May byli tak naprawdę kluczową częścią Top Gear. Ich brak odczuwalny jest tak bardzo, że dziś program motoryzacyjny BBC to słaba, pozbawiona humoru, sztuczna i rozczarowująca wydmuszka, na którą nie warto tracić czasu. Z jednej strony można się było tego spodziewać. Charyzma Clarksona, Hammonda i Maya jest nie do podrobienia, czego świadkiem byliśmy w nowym odcinku. Już po kilku minutach nowy główny prowadzący, Chris Evans, dał się poznać jako człowiek, którego trudno polubić. Może ma jakąś wiedzę o samochodach, może potrafi o nich z sensem opowiadać, ale – przynajmniej dla mnie – nie budzi żadnej sympatii. Wprost przeciwnie – wzbudza antypatię, szczególnie w momentach, gdy próbuje papugować Clarksona charakterystyczną narracją w kolejnych elementach programu. W pewnej chwili brakowało tylko, by jadąc Dodge'em Viperem, zaczął krzyczeć „Speeeeeed!”. Jestem świadom, że Top Gear to program reżyserowany, ale stara ekipa przynajmniej podczas testów samochodów stwarzała pozory rzeczowego i konkretnego podejścia do tematu. W przypadku testu Vipera i Chevroleta Corvetty Z06 można było odnieść wrażenie, że prowadzący umówili się na dokładnie taki, a nie inny scenariusz walki na lotnisku pomiędzy Evansem i – podobno jedną z prowadzących program – Sabine Schmitz (podobno, ponieważ wspomniana pani w studiu się nie pojawiła). Cały materiał wypadł sztucznie i nienaturalnie. No url Wracając do prowadzących. Podobno ma być ich siedmiu. W pierwszym odcinku 23. sezonu w studiu pojawili się tylko Evans i Matt LeBlanc. Była gwiazda serialu Friends to jedyny jasny punkt nowego Top Gear. Materiał z testowaniem Ariela Nomada był całkiem niezły i dość zabawny (szczególnie gdy wspomniano o pewnym gepardzie). Matt jest naturalny w tym, co robi, nie musi nikogo udawać, a o samochodach potrafi mówić z sensem, mimo że przecież w ich testowaniu nie ma wielkiego doświadczenia. Mocno rozczarował mnie również kluczowy materiał z odcinka, poświęcony pojedynkowi pomiędzy Wielką Brytanią i USA, ale to wynika ze wspomnianej antypatii w kierunku Evansa, jego żartów i stylu bycia. Gość zupełnie nie pasuje do takich hardkorowych i przegiętych wyzwań jak jazda Reliantem czy pojedynek w Jeepach, który rozegrano w deszczowym Blackpool. Kolejna wada nowego Top Gear to sekwencja z gośćmi. Jeremy Clarkson z każdą zaproszoną gwiazdą potrafił przeprowadzić ciekawą, merytoryczną i - co ważne - oryginalną dyskusję. A Evans? Spytał o pierwszy samochód Gordona Ramsaya i Jessego Eisenberga, a następnie o auta, którymi jeżdżą obecnie. Mało tego – to widownia za pomocą aplauzu miała wskazywać zwycięzcę. Czegoś tak słabego w telewizji nie widziałem od dawna. Serio. Warto wspomnieć też, że producenci porzucili segment z samochodem za rozsądną cenę. Tym razem gwiazdy jeżdżą rajdowym Mini Cooperem, a okrążenie zostało zmodyfikowane i posiada teraz zarówno asfaltowe, jak i offroadowe fragmenty. Jak to się sprawdziło w praktyce, widzieliśmy na przykładzie Eisenberga, który wyraźnie miał problem z opanowaniem swojego pojazdu. Czytaj również: Oglądalność nowego sezonu Top Gear Top Gear bez Clarksona, Hammonda i Maya to program bez duszy. Otoczka jest taka sama, materiały do siebie podobne, a delikatne zmiany w formule wypadają bardziej na niekorzyść. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że swoimi decyzjami telewizja BBC zabiła markę, która bawiła widzów przez ostatnie lata. Dzisiejszy Top Gear to zupełnie inny program i trudno znaleźć mi osobę, której nowy sezon będzie się szczerze podobał. Jeremy, Richard, James – tęsknimy i czekamy na The Grand Tour.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj