Poprzedni epizod toczony niemal w całości w Los Angeles zakończył się w… Walii. Skutkiem tego, w piątym epizodzie „Torchwood” akcja została podzielona na dwa miejsca akcji – USA i wspomnianą Walię. Wątek był jednak ten sam – ośrodki nadwyżkowe. Scenarzystom serialu świetnie udało się uchwycić chaos panujący na świecie po tytułowym dniu cudu. Dużym plusem było pokazanie podobnych rzeczy z dwóch perspektyw – amerykańskiej i brytyjskiej. Dzięki temu łatwiej ogarnąć ogrom całej sytuacji, który nie jest ograniczony tylko i wyłącznie do USA (jak w innych tego typu serialach).
[image-browser playlist="608997" suggest=""]
Mimo tego, że główny wątek serialu czyli proste pytanie – kto stoi za tytułowym „Miracle Day” został odłożony na dalszą część sezonu, bardzo podoba mi się kierunek w którym poszedł serial. Wyjaśnienie pewnej reformy zdrowia na świecie (jak to nazwać inaczej?) kupuję, bo inaczej... wyjaśnić się tego po prostu nie da.
Podobnie jak podział ludzi na trzy kategorie: chorych bez funkcji mózgowych, chorych mogących żyć i zdrowych. Jest to bezwzględne, brutalne, ale okrutnie ludzkie. Szybko okazało się, że człowiek na skutki cudu musi reagować stanowczo, a przypuszczenia naszej dzielnej grupy Torchwood o prowadzeniu sekcji nad pierwszą kategorią chorych bez funkcji mózgowych była czymś łagodnym.
Trochę niepotrzebnie w serialu pojawił się wątek romantyczny. Cieszyłem się, że Vera dołączyła do Torchwood, ale nie takich efektów jej pracy się spodziewałem. Jej śmierć (?) to jedna z większych niespodzianek tego odcinka. Podobnie jak cała końcówka, która mnie zszokowała. Dzięki nagraniu Rexa Torchwood ma w posiadaniu solidne dowody, których nie zawaha się wykorzystać w kolejnych odcinkach.
[image-browser playlist="608998" suggest=""]
Gwen jak zwykle bawiła, tym szybkim teleportem do Walii z zamiarem ratowania ojca (gdzie oni znaleźli takie grzeczne dziecko?). Jednak sceny z jej udziałem były znacznie słabsze od tego, co działo się w Kalifornii, ale potrzebne do pokazania skutków „Dnia cudu” na całym świecie. Danes i Kitzinger nadal są gdzieś na uboczu, bez wielkiego związku z głównym wątkiem (aczkolwiek Kapitan Jack nie ma zamiaru im odpuszczać). W serialu nie są przypadkowo, więc pozostaje wierzyć, że w drugiej części sezonu zostaną skutecznie uaktywnieni.
Piąty epizod „Torchwood: Miracle Day” jest dla mnie zdecydowanie najlepszym z całego serialu. Wkraczamy jednak w decydującą fazę i czekamy na więcej odpowiedzi, bo po piątym odcinku mamy jeszcze więcej pytań.
Ocena: 8/10