Przed Ironside stoi zadanie nieco łatwiejsze – jego pierwowzór powstał jeszcze w latach 60., a jeśli nie liczyć jednorazowego powrotu tytułowego bohatera na ekran w 1993 roku, to słuch po nim dawno zaginął. Swego czasu jednak serial był niesamowicie popularny (dotarł nawet do Polski) i doczekał się niespełna 200 odcinków. Wyróżniał się przede wszystkim konceptem – tytułowy bohater przestępców ścigał… na wózku inwalidzkim. Sparaliżowany od pasa w dół po postrzale, Robert T. Ironside nie był zwykłym policjantem – był szefem wydziału detektywistycznego w San Francisco.
W remake'u NBC niemal wszystko się zgadza – główny bohater nadal przykuty jest do wózka, co nie przeszkadza mu w byciu prawdopodobnie najlepszym gliną w mieście. Nowy Ironside jest jednak znacznie bardziej wyrazisty. Gdyby nie to, że serial powstaje w stacji ogólnodostępnej, atmosfera byłaby jeszcze posępniejsza, a postać niepełnosprawnego detektywa z uśmiechem na ustach rzucałaby wokoło przysłowiowym mięsem. Bo Ironside'owi przykucie do wózka wcale nie przeszkadza w byciu draniem. Lekceważąco traktuje zresztą nie tylko swoich podwładnych, ale też samo prawo.
Ironside to świetny głos w walce z handicapizmem. Gdyby nie fakt, że twórcy co jakiś czas – w mniej lub bardziej dosłowny sposób - przypominają nam, że główny bohater jeździ na wózku, prawdopodobnie byśmy o tym zapomnieli. Tytułowy detektyw jest postacią wielowymiarową. Oczywiście nie zapomina o swoich ograniczeniach i nieszczęśliwym wypadku (o nim opowiadają w pilocie retrospekcje), ale już dawno temu ułożył sobie życie na nowo i nie rozpamiętuje przeszłości. Doprawdy świetnie wypada scena rozmowy Ironside'a ze swoim dawnym partnerem, w której ten drugi nie może wybaczyć sobie, że nie ochronił swojego przyjaciela. Główny bohater etapy gniewu i żalu ma już dawno za sobą, a cała sytuacja sprawiła jedynie, że patrzy na świat z nieco innej perspektywy. Ta zresztą okazuje się być bardzo pomocna.
[video-browser playlist="635151" suggest=""]
Serial policyjny o charakterze proceduralnym zawsze jest tak dobry jak jego obsada. Gdyby nie charyzma Williama Petersena, Gary'ego Sinise'a i Davida Caruso, wszystkie "CSI" wypadłyby z ramówki już po pierwszych sezonach. Ironside ma swojego Blaira Underwooda i trzeba przyznać, że znany z The Event aktor wciela się w swoją postać koncertowo. Pewny siebie, zgryźliwy i elegancki detektyw to bez wątpienia najmocniejszy punkt serialu. Pytanie, czy nie jedyny, bo właściwie poza nim trudno wskazać cokolwiek innego. Pilot serwuje widzowi przeciętne śledztwo (ale trudno w tak klasycznym schemacie wymyślić coś nowego), a reszta obsady pozostaje w cieniu Underwooda. Prawdopodobnie poza bohaterką Spencer Grammer (wcześniej Greek) przez cały serial nikt nie zapamięta ich imion.
Nowy Ironside nie musi się mierzyć ze swoim pierwowzorem, bo ten już dawno popadł w niepamięć - twórcy zrezygnowali nawet z charakterystycznego motywu muzycznego z czołówki oryginału (dziś kojarzy się go głównie z "Kill Billem" Quentina Tarantino). Tamta produkcja to serial z zupełnie innej epoki, nie sposób więc porównywać ją z remakiem. Pierwszy Ironside wytyczał ścieżki dla kolejnych telewizyjnych produkcji – ten nowy prawdopodobnie przetrwa na antenie jeden lub dwa sezony, po czym szybko zostanie zapomniany.