Po dwutygodniowej przerwie spotykamy wszystkich najważniejszych bohaterów opowieści. Pojawiają się więc cały i zdrowy Zły Dale oraz jego poczciwy odpowiednik, Dougie Jones. Oprócz perypetii Cooperów, obserwujemy postępy w trzech śledztwach, które coraz bardziej się do siebie zbliżają. Zarówno ekipie szeryfa Trumana, jak i prężnej brygadzie z FBI, nie wiele brakuje do odkrycia głównej osi intrygi. Policja z Las Vegas natomiast zdobywa odciski palców Dougie Jones’a, co może mieć kluczowe znaczenie dla fabuły. Być może dzięki temu uda się pozostałym bohaterom namierzyć dobrego Coopera. Produkcja przyjęła ponownie tradycyjną formę, którą serial wypracował sobie w poprzednich epizodach. Tym razem zabrakło nawet surrealistycznych wstawek. Odcinek przypomina dziwaczną kryminalną opowieść, z nadnaturalnymi motywami. David Lynch tym razem daje nam odpocząć od swoich odlotów. Warto zastanowić się jednak, czy jest to właściwy kierunek. Omawiany epizod ma kilka bardzo ważnych momentów dla całej mitologii Twin Peaks. Dowiadujemy się bardzo dużo na temat pułkownika Geralda Briggsa, który (co prawda pośmiertnie) odgrywa istotną rolę w całej układance. Oprócz tego wątku całkiem ciekawie wypada spotkanie złego Coopera z jego poplecznikami, przesłuchanie Williama Hastingsa przez Tammy Preston oraz debiut Sky Ferreira w roli wykolejonej młodej damy. Intrygująco prezentuje się także Johnny Horne, w krótkiej, autodestrukcyjnej scenie.
fot. Showtime
Na wielkie uznanie zasługują Tim Roth i Jennifer Jason Leigh w roli pomocników pana C. Artyści tej klasy potrafią pociągnąć opowieść do przodu tam, gdzie pojawiają się fabularne dziury i mielizny. Jakość ich umiejętności tym bardziej rzuca się w oczy, że kontrastuje ze słabym warsztatem aktorów ze starszej obsady. Bardzo dobrze wypada również Matthew Lillard, wcielający się w rozpaczającego Hastingsa, oraz Laura Dern, przeżywająca ostatnio drugą młodość, dzięki występom zarówno w Twin Peaks jak i Big Little Lies. Niestety, mimo tych niewątpliwie dobrych motywów omawiany odcinek ma wiele słabizn obnażających największe przypadłości nowego Twin Peaks. Przede wszystkim dłużyzny wciąż ciągną się w nieskończoność. Tego typu rozwiązania są oczywiście cechą charakterystyczną twórczości Davida Lynch, jednak w przypadku nowego Twin Peaks nie zawsze funkcjonują prawidłowo. W obrazach takich jak Lost Highway czy The Straight Story także mieliśmy do czynienia z niekończącymi się kadrami, jednak tam podkreślone one były ciekawym motywem muzycznym lub interesującą pracą kamer. W tym przypadku tego typu sceny nie wnoszą nic do formatu zarówno jeśli chodzi o treść jak i formę. Pojawia się nuda i przemożna chęć zmiany wątku. Druga sprawa, która nie do końca dobrze wychodzi Lynchowi, to próba rozbawienia widza. Doskonałym przykładem jest tutaj scena, kiedy to Lucy i Andy kupują fotel. Również śmieszkujący policjanci z Las Vegas niekoniecznie są ciekawą wstawką komediową. Takich motywów jest więcej, wystarczy przypomnieć sobie narkotyczną tułaczkę Jerry Horne’a. W tym przypadku kłania się swoboda twórcza, którą reżyser dostał od producentów. Być może w przypadku tak wielkiego projektu, jakim jest Twin Peaks, przydałaby się jednak pomoc błyskotliwych scenarzystów, którzy bardziej czują różne konwencje i style, dzięki czemu mogą czasem trafniej i dowcipniej spuentować jakieś temat. Opieranie poczucia humoru na guście starszego pana to duże ryzyko. Można odnieść wrażenie, że w tym przypadku David Lynch „przestrzelił” ze swoimi pomysłami, podobnie z resztą jak Woody Allen w nieudanym projekcie telewizyjnym Crisis In Six Scenes.
fot. Showtime
Poprzedni odcinek udowodnił, że reżyser Mulholland Dr. dużo lepiej czuje się w mrocznych, apokaliptycznych klimatach niż w sielance z wątkami komediowo-obyczajowymi. Majstersztyk jakim był ósmy epizod mógł skołować co poniektórych swoim surrealizmem oraz abstrakcją, ale nie można odmówić mu głębokiego i sugestywnego nastroju. Podobnie było w pierwszym epizodzie (piekielne naczynie), czy też za każdym razem, gdy na scenę wchodzi zły Dale. Aby delektować się tymi mrocznymi perełkami, musimy zaakceptować słabsze momenty. Nowe Twin Peaks to osiemnastogodzinna całość, w której każdy wątek ma jakieś znaczenie. Zarówno dłużyzny, jak spłaszczenia fabularne są potrzebne po to, aby nowe dzieło Lyncha mogło zostać odebrane w sposób kompletny. Dlatego też, dopiero osiemnasta godzina odpowie nam na pytanie, jak ocenić Twin Peaks 3. Na razie, na półmetku, pewne mankamenty dość mocno rzutują na odbiór całości. Czy będą one jednak miały znaczenie, gdy opowieść się zakończy? Czas pokaże.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj