Tyrant od samego początku przypominał bardziej izraelskie "Hatufim" niż jego amerykański remake pt. Homeland. Z wszystkimi tymi produkcjami związany jest Gideon Raff, który napisał premierowy odcinek serialu FX i bardzo dobrze zawiązał jego akcję. Swoją uwagę skupił głównie na rodzinnych relacjach, które napędzały również fabułę jego pierwszego telewizyjnego hitu. Te zostały zarysowane obiecująco, a kontekst arabskiej wiosny i wątek terrorystyczny w tle mogły tylko bardziej wzbudzać nasze zaciekawienie. Tymczasem następne odcinki stopniowo je tłumią. To, co w pilocie można było nazwać umiejętnym i intrygującym żonglowaniem kliszami, teraz stało się zwyczajnym oraz irytującym ich powielaniem. Scenarzyści konsekwentnie spłycają związki panujące pomiędzy postaciami, co dziwi tym bardziej, że przecież Howard Gordon i Glenn Gordon Caron to uznani i zasłużeni dla medium twórcy.

Czytaj także: Szczegóły 4. sezonu "Homeland"

Tym samym 2. i 3. odcinek charakteryzują się drastycznie uproszczonym motywem przewodnim, który w gruncie rzeczy polega na przekonaniu widzów, że Bassam i jego najbliżsi  powinni zostać w Abbudin. Schematyczność tych epizodów momentami wręcz kłuje w oczy. Wszystko zaczyna się od stanowczego "nie" protagonisty, który przed końcem odcinka całkowicie zmienia zdanie. Bodziec, który do tego doprowadza, jest za to natury proceduralnej – historia z młodocianymi porywaczami czy też spisek męża "niewolnicy" Jamala. Rodzina bohatera została więc zepchnięta na margines opowieści: żona tylko wiecznie się zamartwia, wątek syna jest oderwany od głównej osi fabularnej, a córka... ładnie wygląda. Do bólu przewidywalny jest także nowy prezydent, który radzi sobie z presją rządów tylko do momentu, gdy natrafi na przeszkodę, którą według niego można rozwiązać wyłącznie siłą. Wtedy do akcji ponownie wkracza Bassam, który uspokaja brata i ratuje sytuację.

Producenci i aktorzy o "Tyrant":

[video-browser playlist="634751" suggest=""]

Nie tak moim zdaniem powinna wyglądać produkcja FX, a kierunek obrany przez twórców na razie się po prostu nie sprawdza. The Godfather również zaczął się od hucznego ślubu, a Michael Corleone, choć bardzo nie chciał pójść w ślady ojca, został wplątany w brutalne gangsterskie intrygi. Czy Tyrant nie rozpoczyna się niemal identycznie? Szkopuł w tym, że ewolucja bohatera przebiega za szybko. Zbyt gwałtownie i mało wiarygodnie wypada wprowadzenie amerykańskiego pediatry na szczyt władzy bliskowschodniej dyktatury.

Nieco lepiej zaś (również zaczerpnięty z filmu Coppoli) przedstawiony jest dualizm i rozdarcie, jakie nawiedza głównego bohatera. Robi on wszystko, aby "prawdziwy" Bassam – ten, którego znamy z pełnych przemocy retrospekcji z jego dzieciństwa – nie wyszedł na powierzchnię. Chce on pozostać Barrym jak najdłużej dla dobra zarówno własnego, jak i swojej rodziny. Jego mechanizmy obronne są jednak z każdym odcinkiem coraz słabsze. Niedawno nawet się nie wzdrygnął na widok egzekucji 3 młodych chłopców, a tym razem na chłodno i bez kalkulacji przedstawił bratu plan, w wyniku którego śmierć poniósł przestraszony ojciec, który tylko walczył o bezpieczeństwo swoich najbliższych.

Czytaj także: "Extant": Bliskie spotkanie trzeciego stopnia - recenzja

Cały świat patrzy więc na Abbudin, którym z tylnego siedzenia rządzi zamerykanizowany Al Fayeed i zarazem lekarz z nutką socjopatycznych skłonności. Na papierze brzmi ciekawie i nie jest jeszcze za późno, aby sprawić, by Tyrant stał się serialem głębszym, bardziej kompleksowym i mniej schematycznym. 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj