Układanka to nowy miniserial Netflixa, który skupia się na niełatwej relacji matki, Laury (Toni Collette) i jej trzydziestoletniej córki, Andrei (Bella Heathcote). Główna akcja zawiązuje się w momencie, w którym panie stają się świadkami strzelaniny w barze - w świetle zagrożenia, gdy adrenalina bierze górę, Laura zachowuje zimną krew i przerażający profesjonalizm, co skłania zaskoczoną Andy do przypuszczeń, że jej matka coś ukrywa. Kolejne wydarzenia następują po sobie coraz gwałtowniej, a Andrea zostaje wciągnięta w skrzętnie ukrywaną, pełną tajemnic i mroku przeszłość swojej matki, co może wywrócić jej świat do góry nogami. Nowa produkcja, jak sama nazwa wskazuje, proponuje widzom historię pełną zagadek, opowiadaną w pewnym sensie od końca, po nitce do kłębka. Jako widzowie przyjmujemy perspektywę Andrei, która od pierwszego epizodu stara się rozwikłać rodzinne sekrety i dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest jej matka. Od czasu do czasu uwaga poświęcona jest również samej Laurze, a więc możemy śledzić historię na dwóch jednoczesnych płaszczyznach - co nasila się zwłaszcza wtedy, gdy kobiety się rozdzielają. Twórcy serialu planowali zapewne zbudować wielowątkową, wielowarstwową opowieść, która z każdym kolejnym epizodem tylko zachęcałaby do zagłębiania się w tę zagadkę. W praktyce wyszło jednak zupełnie inaczej - Układanka nijak się nie układa, a seans tej produkcji po prostu straszliwie męczy. Serial zbudowany jest tylko z ośmiu odcinków i (mimo furtki do ewentualnej kontynuacji) proponuje nam opowieść kompletną, zamkniętą. Okazuje się jednak, że te osiem epizodów to za dużo, by utrzymać widza w pełnym skupieniu. Owszem, początkowe odcinki są jeszcze akceptowalne - dopiero poznajemy w nich formułę opowieści, oswajamy się z bohaterkami i wprowadzaną do fabuły tajemnicą. Słowem: mamy jeszcze nadzieję, że będzie z tego coś fajnego. Kiedy jednak z trzecim, czwartym czy piątym odcinkiem nie następuje żaden przełom czy punkt kulminacyjny, zaczyna się po prostu robić nudno. Serial toczy się powoli i ociężale, wplatane w epizody sceny akcji czy "twisty" nie wzbudzają większych emocji, a kolejne wydarzenia z łatwością da się przewidzieć. Przykro to mówić, ale główną przyczyną nijakości tej opowieści są moim zdaniem płascy i pozbawieni rozumu bohaterowie, na czele których stoi Andrea - choć już na starcie podkreśla się, że kobieta ma 30 lat, w jej działaniach nie widać absolutnie żadnej dojrzałości. Andy snuje się jak dziecko we mgle, a podejmowane przez nią kroki są momentami tak niedorzeczne, że aż trudno uwierzyć - kwintesencją absurdu jest dla mnie scena, w której Andrea wybiera się incognito do zakładu karnego, by podstępem wydobyć od więźniarki informacje o Laurze, a następnie - zapytana o to, kim jest kobieta na zdjęciu - jak gdyby nigdy nic przyznaje, że jej matką. Takich smaczków jest dużo więcej - praktycznie w każdym odcinku bohaterka zaskakuje, a opisanie tego wszystkiego zaowocowałoby pokaźnych rozmiarów rozprawką, na którą oczywiście nie ma tu miejsca. Trudno dać wiarę, że mamy do czynienia z osobą dorosłą - ubolewam nad tym, że twórcy nie zaplanowali tej roli dla nastolatki, bo być może wtedy miałoby to nieco więcej sensu. Bohaterka jest okropnie infantylna, fatalnie napisana i zupełnie nieautentyczna, a sama Heathcote wypada na ekranie co najwyżej przeciętnie - aktorka w każdym odcinku ma tę samą zdziwioną minę, w pewnym momencie naprawdę źle się już na to patrzy. Laura natomiast prezentuje się już lepiej - być może dzięki nieporównywalnie lepszej grze aktorskiej Toni Collette, a być może dzięki temu, że twórcy trzymają ją nieco na uboczu i nie męczą widza jej rozterkami. Ta postać, w przeciwieństwie do Andrei, nie jest otwartą książką, zatem już sam sekret, jaki w sobie skrywa, sprawia, że chce się ją śledzić. Sceny z Collette mają w sobie przynajmniej jakieś emocje - aktorka potrafi pokazać zarówno poważne oblicze Laury, jak i sytuację, w której jej maska opada i odsłania wrażliwą, przestraszoną osobę. Collette, choć nie ma do zagrania tyle, by w pełni zaprezentować swój potencjał, dzielnie dźwiga tę rolę, stając się tym samym jedynym wyrazistym elementem produkcji, otoczonym przez byle jakie postacie drugoplanowe - naprawdę, nie ma tu dla niej żadnej aktorskiej konkurencji. Jedyną bolączką jest jej wcielenie z przeszłości - w młodą bohaterkę w retrospekcjach wciela się Jessica Barden, której gra pozbawiona jest ekspresji. Ba, momentami wypada zupełnie nieprofesjonalnie i widać, jak śmieje się pod nosem, co rujnuje jakikolwiek dramatyzm. Dodatkowym pogorszeniem sprawy jest fakt, że Barden ani trochę nie przypomina Collette - trzeba się bardzo wysilić, by uwierzyć, że patrzymy na tę samą postać. Z każdym kolejnym epizodem akcja produkcji zaczyna się coraz bardziej komplikować - być może miało to budować napięcie, jednak w rzeczywistości nic takiego nie następuje. Otrzymujemy raczej rozciągnięte, niepotrzebne, albo - co gorsza - pozbawione jakiejkolwiek logiki i wiarygodności sceny, mające za zadanie chyba tylko wypełnić czas ekranowy. To, co dzieje się na ekranie, bywa tak niedorzeczne, że widzowi pozostaje tylko wywrócić oczami lub złapać się za głowę - bo cóż innego możemy zrobić w sytuacji, gdy Andrea skrada się do bagażnika samochodu wroga, a ten nie widzi jej, nawet gdy przed tym samym bagażnikiem akurat stoi? Co nam pozostaje, gdy widzimy, jak agenci specjalni zostają przyłapani przez trzydziestolatkę, bo nie zamknęli drzwi do pokoju i odtwarzali podsłuchane rozmowy telefoniczne na pełną głośność w domu, który z nią dzielą? Takich - i wielu innych - rzeczy nie da się brać na poważnie; tym samym nie da się poważnie traktować tego serialu. Układanka jest produkcją po prostu słabą. Scenariusz jest źle napisany, bohaterowie zupełnie odklejeni od rzeczywistości, a budowanie napięcia rozpada się gdzieś w połowie sezonu. Mimo prób wprowadzenia jakichś elementów zaskakujących fabuła jest bardzo przewidywalna - nie trzeba wiele wysiłku, by domyślić się, do czego to wszystko zmierza i jak rozegrają się kolejne wydarzenia. Może i na początku wydawało się, że będzie to coś więcej; być może sam pomysł na historię (oparty zresztą na powieści Karin Slaughter pod tym samym tytułem) miał potencjał - ale ostatecznie otrzymaliśmy produkt, który ani się niczym nie wyróżnia, ani niczym nie zaskakuje. Decydując się na seans, musicie przygotować się na lawinę pozbawionych logiki scen, męczące dialogi i ciężkostrawne postacie - trzeba dużo cierpliwości, by przez coś takiego przebrnąć. Plus za warstwę techniczną, ścieżkę dźwiękową i samą Toni Collette.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj