W pierwszym tomie nowej serii w ramach Marvel NOW powraca temat nienawiści ludzi do mutantów, tym razem podsycanej przez knowania Red Skulla. Avengers i X-men zjednoczą tu siły, by… trochę pogadać i wziąć udział w kilku efektownych potyczkach.
Niech nikogo nie zmyli fakt, że na grzbiecie albumu Uncanny Avengers Volume 1: The Red Shadow znalazła się cyfra 1 – wprawdzie mamy tu do czynienia z początkiem serii Uncanny Avengers, ale opowiadana tu historia to jednak bezpośrednia kontynuacja niezwykle istotnych wydarzeń z wcześniejszych komiksów Marvela. Co trzeba wiedzieć? Tyle, że Charles Xavier nie żyje, za jego śmierć odpowiada Cyclops, a szkołą mutantów zarządza Wolverine.
Poza tym po staremu: ludzkość z jakiś powodów generalnie nie ma problemów z superbohaterami i wielbi Avengers, ale z drugiej strony odczuwa mieszankę strachu i odrazy na myśl o mutantach (jasne, różni mutanci na przestrzeni lat bardzo rozrabiali, ale inne obdarzone mocami jednostki także, więc…), co tworzy podziały i napięcia. W Uncanny Avengers Volume 1: The Red Shadow powracający Red Skull (ideowy dziedzic nazistów, najsłynniejszy wróg Kapitana Ameryki) będzie starał się pogłębić te pierwsze i znacznie wzmocnić te drugie, co mu się uda, głównie dzięki wykorzystaniu mózgu Xaviera, wyciętego z wykradzionych zwłok profesora.
Osobiście mam tu problem, bo fabuła o przeszczepianiu sobie mózgu telepaty i przejmowaniu w ten sposób jego zdolności zgrzyta nawet w opowieściach o latających gościach z magicznymi młotami. Nie dlatego jednak Uncanny Avengers Volume 1: The Red Shadow zawodzi. Problemem jest przeładowanie albumu postaciami i bijatykami, chyba tylko z musu przerywanymi skromnymi próbami wejścia w temat postrzegania mutantów przez świat; bardzo mocno czuć, że wszystko jest tu nie opowieścią, a wymówką dla narysowania kilku kadrów, na których Thor coś rozwala, Kapitan Ameryka rzuca w coś tarczą, a Scarlet Witch czaruje.
W albumie, który liczy ledwie 120 stron, blisko połowę zajmują sceny mniejszych i większych mordobić. Są one efektowne, to prawda. Ciekawie jest też obejrzeć starcie wielkich potęg świata Marvela, które z powodu knowań Red Skulla stają naprzeciwko siebie, jednak trzeba skarcić Ricka Remendera za wzorowaną na komiksach z lat 50. i 60. pompatyczną narrację z tekstami typu: Ale to nie jest zwykły człowiek. To Kapitan Ameryka o niezachwianej woli. Nienawiść Skulla nie znajduje zaczepienia w jego szlachetnym sercu… Okropnie gryzie się to z przecież opisywanym na poważnie kryzysie na linii ludzkość-mutanci.
Efekt? W temacie współistnienia ludzi i mutantów nie mówi się absolutnie niczego ciekawego, a z postaci zadowalająco zaprezentowano wyłącznie Alexa Summersa, czyli nowego dowódcę Avengers, oraz Kapitana Amerykę. Ten drugi, jako ktoś przyzwyczajony do dowodzenia i wydawania rozkazów, musi nauczyć się stania w drugim szeregu, a ten pierwszy zmierzyć jednocześnie z dziedzictwem Xaviera i pokrewieństwem z Cyclopsem.
Uncanny Avengers Volume 1: The Red Shadow stanowi więc efekciarski zalążek opowieści. Zapewne ten napchany akcją album prezentowałby się dużo lepiej, gdyby John Cassaday i Olivier Coipel zamienili się jeżeli chodzi o liczbę ilustrowanych stron – ten drugi tworzył rysunki do ostatniego z pięciu zeszytów i pokazał w nim, że ma ciekawszą kreskę, a przede wszystkim lepsze pomysły na prezentację zarówno dynamicznych pojedynków, jak i spokojnych i statycznych scen.