Uncanny Avengers #01: Czerwony cień – recenzja
Data premiery w Polsce: 18 maja 2016W pierwszym tomie nowej serii w ramach Marvel NOW powraca temat nienawiści ludzi do mutantów, tym razem podsycanej przez knowania Red Skulla. Avengers i X-men zjednoczą tu siły, by… trochę pogadać i wziąć udział w kilku efektownych potyczkach.
W pierwszym tomie nowej serii w ramach Marvel NOW powraca temat nienawiści ludzi do mutantów, tym razem podsycanej przez knowania Red Skulla. Avengers i X-men zjednoczą tu siły, by… trochę pogadać i wziąć udział w kilku efektownych potyczkach.
Niech nikogo nie zmyli fakt, że na grzbiecie albumu Uncanny Avengers Volume 1: The Red Shadow znalazła się cyfra 1 – wprawdzie mamy tu do czynienia z początkiem serii Uncanny Avengers, ale opowiadana tu historia to jednak bezpośrednia kontynuacja niezwykle istotnych wydarzeń z wcześniejszych komiksów Marvela. Co trzeba wiedzieć? Tyle, że Charles Xavier nie żyje, za jego śmierć odpowiada Cyclops, a szkołą mutantów zarządza Wolverine.
Poza tym po staremu: ludzkość z jakiś powodów generalnie nie ma problemów z superbohaterami i wielbi Avengers, ale z drugiej strony odczuwa mieszankę strachu i odrazy na myśl o mutantach (jasne, różni mutanci na przestrzeni lat bardzo rozrabiali, ale inne obdarzone mocami jednostki także, więc…), co tworzy podziały i napięcia. W Uncanny Avengers Volume 1: The Red Shadow powracający Red Skull (ideowy dziedzic nazistów, najsłynniejszy wróg Kapitana Ameryki) będzie starał się pogłębić te pierwsze i znacznie wzmocnić te drugie, co mu się uda, głównie dzięki wykorzystaniu mózgu Xaviera, wyciętego z wykradzionych zwłok profesora.
Osobiście mam tu problem, bo fabuła o przeszczepianiu sobie mózgu telepaty i przejmowaniu w ten sposób jego zdolności zgrzyta nawet w opowieściach o latających gościach z magicznymi młotami. Nie dlatego jednak Uncanny Avengers Volume 1: The Red Shadow zawodzi. Problemem jest przeładowanie albumu postaciami i bijatykami, chyba tylko z musu przerywanymi skromnymi próbami wejścia w temat postrzegania mutantów przez świat; bardzo mocno czuć, że wszystko jest tu nie opowieścią, a wymówką dla narysowania kilku kadrów, na których Thor coś rozwala, Kapitan Ameryka rzuca w coś tarczą, a Scarlet Witch czaruje.
W albumie, który liczy ledwie 120 stron, blisko połowę zajmują sceny mniejszych i większych mordobić. Są one efektowne, to prawda. Ciekawie jest też obejrzeć starcie wielkich potęg świata Marvela, które z powodu knowań Red Skulla stają naprzeciwko siebie, jednak trzeba skarcić Ricka Remendera za wzorowaną na komiksach z lat 50. i 60. pompatyczną narrację z tekstami typu: Ale to nie jest zwykły człowiek. To Kapitan Ameryka o niezachwianej woli. Nienawiść Skulla nie znajduje zaczepienia w jego szlachetnym sercu… Okropnie gryzie się to z przecież opisywanym na poważnie kryzysie na linii ludzkość-mutanci.
Efekt? W temacie współistnienia ludzi i mutantów nie mówi się absolutnie niczego ciekawego, a z postaci zadowalająco zaprezentowano wyłącznie Alexa Summersa, czyli nowego dowódcę Avengers, oraz Kapitana Amerykę. Ten drugi, jako ktoś przyzwyczajony do dowodzenia i wydawania rozkazów, musi nauczyć się stania w drugim szeregu, a ten pierwszy zmierzyć jednocześnie z dziedzictwem Xaviera i pokrewieństwem z Cyclopsem.
Uncanny Avengers Volume 1: The Red Shadow stanowi więc efekciarski zalążek opowieści. Zapewne ten napchany akcją album prezentowałby się dużo lepiej, gdyby John Cassaday i Olivier Coipel zamienili się jeżeli chodzi o liczbę ilustrowanych stron – ten drugi tworzył rysunki do ostatniego z pięciu zeszytów i pokazał w nim, że ma ciekawszą kreskę, a przede wszystkim lepsze pomysły na prezentację zarówno dynamicznych pojedynków, jak i spokojnych i statycznych scen.
Źródło: Fot .główne: Egmont
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat