Kiedy wiele lat temu Len Wiseman rozpoczynał serię Underworld, nikt się nie spodziewał, że osiągnie ona status kultowej i po 13 latach powstanie piąta część. Lubię tę serię, bo jest przyjemną niewymagającą rozrywką z zawsze świetną Kate Beckinsale w roli kopiącej tyłki Selene. Jednak najnowsza odsłona daleka jest od udanych, bo dostajemy rzecz chaotyczną, nieciekawą i kompletnie nieporywającą. Nie ma przede wszystkim klimatu, który zawsze w pewien sposób wyróżniał każdą odsłonę serii, nawet słabsze Underworld: Awakening. Problemem filmu Underworld: Blood Wars jest stworzenie tego, jak odcinka serialu, a nie samodzielnej historii, która ma bawić, mieć sens i prezentować odpowiednie akcenty rozrywkowe. Otóż twórcy wzięli dużo wątków, które można by rozbić na pół sezonu serialu i skondensowali go w niecałe półtorej godziny. To jest właśnie największa wada, bo przypomina to streszczenie książki. Dostajemy ogólniki, totalne skrótowce, które momentami sprawiają wręcz komiczne wrażenie, a zarazem całość staje się powierzchowna i mało przekonująca. Wiecie, przemiany bohatera w 30 sekund niepoparte fabularnym sensem lub wiarygodną kreacją. Dlatego fabuła jest opowiadana dość chaotycznie i choć widać niezłe pomysły, to rozpisanie ich na scenariusz jest totalną porażką. Nie można mówić o tym, że ten film potrafi zainteresować czy zaangażować, bo w porównaniu do poprzednich odsłon, ogląda się go z obojętnością, nic tutaj się nie zazębia tak jak trzeba. Kiedy obraz nie ma emocjonalnego środka i staje się tylko mdłym zlepkiem scen, trudno ekscytować się, czy mówić o frajdzie. Kate Beckinsale to jedyny element tego filmu, o którym złego słowa powiedzieć nie mogę. Jest najmocniejszym punktem programu. Jak zawsze charyzmatyczna, twarda i przekonująca w scenach akcji (nie wszytko robi dublerka). Nawet kiedy dostaje fabularnie głupie sceny czy proste absurdalne zwroty akcji, Kate po prostu daje radę. I nadal pomimo 13 lat w roli świetnie wygląda jako Selene. Ten film jednak ma też inny atut w postaci Charlesa Dance'a (Tywin Lannister w serialu Game of Thrones), który swoją osobą momentalnie zwiększa jakość każdej sceny. Tak naprawdę to nawet Lara Pulver (Sherlock) oraz Tobias Menzies (Outlander) potrafią wzbudzić zainteresować pomimo tego, że ich kreacje są rodem z kreskówki, a motywacje postaci nijakie. To też jednak wywołuje niesmak, bo przy takich aktorach jak Pulver i Menzies, potencjał był o wiele większy. Tej odsłonie serii brakuje jednak pazura w każdym aspekcie. Nawet w tym, w którym przecież zawsze na swój sposób prezentowała się najciekawiej, czyli scenach akcji. Przeważnie były w tym pomysły, ciekawe wykonanie i klimat, który wywoływał wrażenie fajności. W tej odsłonie wszelkie sceny akcji są strasznie mdłe, bez jakiegoś pomysłu czy klimatycznych ujęć pokazujących waleczność Selene. Ta seria nigdy nie była jakoś szczególnie wyjątkowa, ale w scenach akcji zawsze miała ten unikalny pierwiastek. Piąta część niestety jest go pozbawiona, bo całość w tym elemencie jest co najwyżej przeciętna. Do tego radzę unikać 3D, bo nie ma w tym żadnego efektu. Głębia praktycznie jest niedostrzegalna, przed ekranem nic się nie dzieje, a do tego obraz jest wyjątkowo ciemny, przez co źle się to ogląda. Underworld: Blood Wars rozbudowuje mitologię całego fikcyjnego świata i gdyby przeprowadzono to sensownie z dobrze opowiedzianą historią, moglibyśmy mieć najlepszą część. Naprawdę w tej odsłonie jest wiele dobrych i wartościowych pomysłów, których realizacja woła o pomstę do nieba. Tak oto dostajemy najgorszy odcinek tej kinowej serii, który w dodatku sugeruje, że będzie kontynuacja.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Multikina

.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj