Jeśli ktoś się łudzi, że film „Vacation” odda ducha pierwowzoru, srogo się rozczaruje. Jednak widzowie, którzy mają w planach seans, a są też świadomi kondycji współczesnych komedii, na pewno odpowiednio obniżą oczekiwania. Tylko w ten sposób można czerpać z tej historii jakąkolwiek przyjemność. Syn Clarka Griswolda, Rusty, jest pilotem tanich linii lotniczych, który unika konfrontacji, jest naiwny do bólu i pogrąża się w rutynie. Wreszcie budzi się z letargu i stwierdza, że aby zacieśnić rodzinne relacje, należy wraz żoną i dziećmi wskoczyć do pełnej niespodzianek albańskiej Hondy (Multipla to przy tym Ferrari) i udać się w podróż niemal przez całe USA do popularnego parku rozrywki. Cóż może pójść nie tak? Chyba najlepszy dowcip w całym filmie to burzące czwartą ścianę odniesienie do obrazu sprzed ponad 30 lat. Rusty twierdzi, że wakacje, które on zaplanował, będą zupełnie inne od tamtych – będą „stały na własnych nogach” i unikną porównań. Cóż, w pewnym sensie udało się twórcom nadać nowej wersji unikalnej tożsamości. Oryginału nie zapamiętaliśmy bowiem jako festiwalu gagów bazujących na obrzydliwościach i niewybrednych seksualnych podtekstach. Tutaj natomiast jest tego na pęczki. Często oczywiście jest tak, że humor najniższych lotów nadal śmieszy, ale w tym przypadku zdarza się to co najwyżej przy kilku okazjach. [video-browser playlist="746780" suggest=""] Naprawdę trudno zrozumieć, po co scenarzyści uparli się, aby „Vacation” miały kategorię wiekową dla dorosłych. Jest ona wykorzystywana w najbardziej prostacki sposób, jaki tylko się da - głównie polegający na przeklinaniu. Równie dobrze można było celować w PG-13 i zrobić rodzinną komedię z prawdziwego zdarzenia, odnoszącą się do uniwersalnych morałów i pełną slapstickowego, a nie wulgarnego humoru. Gdy John Hughes wpadł na ten pomysł pod koniec lat 70., chyba właśnie to miał na myśli. Rzucające niecenzuralnymi wiązankami dzieciaki czy kąpiele w szambie to nie są motywy, które w odpowiedni sposób oddają hołd wizji legendarnego twórcy. Griswoldowie są więc w centrum coraz bardziej żenujących sytuacji, a my tak skaczemy od scenki do scenki, licząc na palcach jednej ręki momenty, w których uśmiech pojawia się na naszych twarzach. Na pewno fajnie można wspominać czołówkę, która raczy nas serią zabawnych zdjęć z rodzinnych wypadów w takt „Holiday Road” Lindsaya Buckinghama. Jest też świetny Chris Hemsworth w małej roli, a także zabawny Charlie Day. Niestety epizody Chevy’ego Chase’a i Beverly D’Angelo zostały raczej zmarnowane. No i to też o czymś świadczy, że Thor wypadł tu ze wszystkich najlepiej. Ed Helms i Christina Applegate robili, co mogli, ale z takiego materiału dużo się nie wyciśnie. A kto za niego odpowiada? Reżyserią i scenariuszem zajęli się Jonathan M. Goldstein i John Francis Daley, czyli panowie, którzy niedawno otrzymali niesamowicie prestiżową fuchę – napiszą historię do nowego "Spider-Mana". Oby poradzili sobie lepiej.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości kina Helios w Sosnowcu

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj