„W nowym zwierciadle: Wakacje” – recenzja
Data premiery w Polsce: 4 września 2015Choć „W nowym zwierciadle: Wakacje” to oficjalnie kontynuacja oryginalnego hitu z 1983 roku, nie zmienia to faktu, że nową wersję ogląda się jak rozczarowującą podróbkę kultowej komedii.
Choć „W nowym zwierciadle: Wakacje” to oficjalnie kontynuacja oryginalnego hitu z 1983 roku, nie zmienia to faktu, że nową wersję ogląda się jak rozczarowującą podróbkę kultowej komedii.
Jeśli ktoś się łudzi, że film „Vacation” odda ducha pierwowzoru, srogo się rozczaruje. Jednak widzowie, którzy mają w planach seans, a są też świadomi kondycji współczesnych komedii, na pewno odpowiednio obniżą oczekiwania. Tylko w ten sposób można czerpać z tej historii jakąkolwiek przyjemność.
Syn Clarka Griswolda, Rusty, jest pilotem tanich linii lotniczych, który unika konfrontacji, jest naiwny do bólu i pogrąża się w rutynie. Wreszcie budzi się z letargu i stwierdza, że aby zacieśnić rodzinne relacje, należy wraz żoną i dziećmi wskoczyć do pełnej niespodzianek albańskiej Hondy (Multipla to przy tym Ferrari) i udać się w podróż niemal przez całe USA do popularnego parku rozrywki. Cóż może pójść nie tak?
Chyba najlepszy dowcip w całym filmie to burzące czwartą ścianę odniesienie do obrazu sprzed ponad 30 lat. Rusty twierdzi, że wakacje, które on zaplanował, będą zupełnie inne od tamtych – będą „stały na własnych nogach” i unikną porównań. Cóż, w pewnym sensie udało się twórcom nadać nowej wersji unikalnej tożsamości. Oryginału nie zapamiętaliśmy bowiem jako festiwalu gagów bazujących na obrzydliwościach i niewybrednych seksualnych podtekstach. Tutaj natomiast jest tego na pęczki. Często oczywiście jest tak, że humor najniższych lotów nadal śmieszy, ale w tym przypadku zdarza się to co najwyżej przy kilku okazjach.
[video-browser playlist="746780" suggest=""]
Naprawdę trudno zrozumieć, po co scenarzyści uparli się, aby „Vacation” miały kategorię wiekową dla dorosłych. Jest ona wykorzystywana w najbardziej prostacki sposób, jaki tylko się da - głównie polegający na przeklinaniu. Równie dobrze można było celować w PG-13 i zrobić rodzinną komedię z prawdziwego zdarzenia, odnoszącą się do uniwersalnych morałów i pełną slapstickowego, a nie wulgarnego humoru. Gdy John Hughes wpadł na ten pomysł pod koniec lat 70., chyba właśnie to miał na myśli. Rzucające niecenzuralnymi wiązankami dzieciaki czy kąpiele w szambie to nie są motywy, które w odpowiedni sposób oddają hołd wizji legendarnego twórcy.
Griswoldowie są więc w centrum coraz bardziej żenujących sytuacji, a my tak skaczemy od scenki do scenki, licząc na palcach jednej ręki momenty, w których uśmiech pojawia się na naszych twarzach. Na pewno fajnie można wspominać czołówkę, która raczy nas serią zabawnych zdjęć z rodzinnych wypadów w takt „Holiday Road” Lindsaya Buckinghama. Jest też świetny Chris Hemsworth w małej roli, a także zabawny Charlie Day. Niestety epizody Chevy’ego Chase’a i Beverly D’Angelo zostały raczej zmarnowane.
No i to też o czymś świadczy, że Thor wypadł tu ze wszystkich najlepiej. Ed Helms i Christina Applegate robili, co mogli, ale z takiego materiału dużo się nie wyciśnie. A kto za niego odpowiada? Reżyserią i scenariuszem zajęli się Jonathan M. Goldstein i John Francis Daley, czyli panowie, którzy niedawno otrzymali niesamowicie prestiżową fuchę – napiszą historię do nowego "Spider-Mana". Oby poradzili sobie lepiej.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości kina Helios w Sosnowcu
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat