Ron Howard to reżyser, którego często określa się mianem świetnego rzemieślnika. Problem polega na tym, że jego wybitne filmy są wymieszane z większą liczbą dość zwyczajnych, niezłych produkcji nie wyrastających ponad przeciętność. Tym razem mamy do czynienia z tą drugą kategorią, bo In the Heart of the Sea jest filmem do bólu poprawnym, schematycznym i mało angażującym. Po zwiastunach nie wiedziałem tak naprawdę, czego się spodziewać. Czy to film przygodowy? Czy może dramat o próbie przeżycia? Okazuje się, że Ron Howard czerpie po trochu z tych gatunków. Pierwsza połowa to niezła produkcja przygodowa, w której dzieje się wiele, akcji nie brakuje i jest dość efektownie. Czuć nawet fajny klimat, a cała opowieść angażuje. Druga połowa natomiast zmienia całą opowieść dość drastycznie. Tempo siada i pojawia się coś, co powinno być mocnym dramatem o ludziach walczących o przeżycie. Problem w tym, że jest to zobrazowane po macoszemu i schematycznie. Zamiast angażować widza emocjonalnie i aktorsko, jest po prostu nudno i sztampowo. No url ‌In the Heart of the Sea odbiera się bardzo niestandardowo, bo tak naprawdę wszystkie ludzkie postacie są słabe, stereotypowe i nie ma sposobu, by im sympatyzować. Wiemy, że są to wielorybnicy, więc pokazywanie, jak bezwzględnie zabijają bezbronne zwierzęta, buduje raczej niechęć do nich. W pewnym momencie Ron Howard korzysta nawet z dość łopatologicznego triku, pokazując atak na samicę z młodym. Dziwnie ogląda się film, w którym dopiero pojawienie się wielkiego białego wieloryba sprawia, że mamy bohatera, któremu można kibicować. Jego sianie zniszczenia pokazano efektownie i satysfakcjonująco. Swego rodzaju relacja Owena (Chris Hemsworth) z wielorybem koniec końców też miała w sobie coś intrygującego i dającego ostatecznie do myślenia nad kwestią zabijania tych zwierząt. Najgorszy w tym wszystkim jest brak odpowiednich emocji. Wszystko jest poprawne, zgodne ze schematami i w żadnym momencie nie wychodzi poza nie. Raz jest ciekawie, raz jest nudno i tempo siada. Nie ma emocjonalnej więzi z bohaterami, nawet z jedynym w miarę dobrym, granym przez Toma Hollanda. Aktorsko też nikt nie porywa. Chris Hemsworth przez większość czasu gra Thora, który czasem wyciśnie łzę, a jego fizyczna przemiana została kompletnie zmarnowana, co jest po prostu totalnym absurdem. Aktor schudł do roli i widzimy go w tej wersji może z 2-3 minuty. Szkoda, bo obsada składa się z utalentowanych aktorów, których potencjał jest marnowany przez Rona Howarda albo montażystów, którzy wycięli nie to co trzeba. In the Heart of the Sea to kino przeciętne - chwilami widowiskowe i przygodowe, ale dające wyraźnie do zrozumienia, że oglądamy efekty pracy na komputerze; momentami nudne, płytkie i pozbawione emocji. Po zakończeniu batalii z białym wielorybem, czyli mniej więcej w połowie filmu, tempo siada, a wraz z nim jakość, choć właśnie w tym miejscu znajdował się potencjał na zrobienie czegoś wybitnego.

Recenzja powstała dzięki uprzejmości kina Helios w Gdyni

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj